000003.jpg

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

1

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Spis treści

SŁOWEM WSTĘPU..............................................................................................................3

NA DACZY...........................................................................................................................6

DED WASIA, czyli gościłem u prawdziwego NKWD-dzisty..............................................12

TAK SIĘ PIJE NA UKRAINIE...........................................................................................19

PO ŻELAZNEJ DRODZE...................................................................................................22

ELEKTROWNIA.................................................................................................................44

WSPOMNIENIE ZSRR.......................................................................................................54

KOMPLEKSY?....................................................................................................................58

CODZIENNE SYTUACJE..................................................................................................66

Siłownia, płaski brzuszek latem – cena............................................................................66

Informatyk........................................................................................................................ 69

Przygoda w centrum.........................................................................................................74

O naszych krajach............................................................................................................77

Różnica kultur?................................................................................................................80

Barszcz............................................................................................................................. 81

NOCĄ..................................................................................................................................84

PLAŻA................................................................................................................................. 89

BAZAR................................................................................................................................ 93

MOSKIEWSKIE PRZEDSZKOLE...................................................................................100

LIST DO POLAKÓW........................................................................................................102

NA PROWINCJI................................................................................................................109

Trochę o fankach motocykli i motocyklistów Kazaniu..................................................110

2

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

SŁOWEM WSTĘPU

Cóż to tak naprawdę jest ta „turystyka ekologiczna”? Czy przeciętny obywatel

potrafi w pełni ją określić? Najlepiej chyba definiuje ją Wikipedia: „Turystka

ekologiczna – forma ruchu turystycznego, minimalizująca negatywny wpływ

turystyki na stan środowiska przyrodniczego (miejsca recepcji turystycznej) bez

względu na motywy podjęcia podróży. Turystyka ekologiczna jest często

utożsamiana z ekoturystyką. Jest to oparte na założeniu, że turysta, dla którego

przyroda stanowi główny walor turystyczny, będzie chronił jej zasoby”.

A zatem – ekoturystyka to ruch turystyczny, którego głównym celem jest

zachowanie trwałego, zrównoważonego rozwoju zasobów i walorów turystycznych

poprzez: integrację działalności turystycznej z celami ochrony przyrody oraz życiem

społeczno-gospodarczym, kształtowanie nowych postaw i zachowań turystów i

organizatorów ruchu turystycznego, bazowanie na potencjale społecznym i

gospodarczym danego obszaru.

Ekoturystyka kładzie szczególny nacisk na:

a) rozwijanie aktywności turystycznych związanych z bezpośrednim kontaktem

turysty przyrodą w obrębie otwartych niezdewastowanych obszarów (szczególnie

przyrodniczych obszarów chronionych), co pozwala na poznawanie, podziwianie i

czerpanie przyjemności z piękna naturalnego, ciszy i spokoju,kontaktu społecznością

lokalną, co pozwala na poznawanie tradycyjnego stylu jej życia i kultury regionalnej

oraz nawiązywaniu bezpośrednich kontaktów międzyludzkich;

b) dostosowanie wielkości ruchu turystycznego do chłonności turystycznej oraz

preferowanie małej skali rozwoju w odniesieniu zarówno do grup uczestników ruchu,

jak również bazy i urządzeń turystycznych;

c) aktywizowanie życia społeczno-gospodarczego w obrębie obszarów Natura

2000 w ich otoczeniu, poprzez wskazywanie działań związanych z tworzeniem

3

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

pakietów usług dla różnych form aktywności w ramach ekoturystyki.

Według Dominiki Zaręby, autorki pierwszej w Polsce książki o ekoturystyce

(„Ekoturystyka”, Dominika Zaręba, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa, 2000, 2006 i

2008) ekoturystyka stanowi rdzeń koncepcji turystyki zrównoważonej. Jest

„najczystszą” formą podróżowania przyjaznego środowisku, ponieważ odbywa się

zwykle na obszarach o najwyższych walorach przyrodniczych i krajobrazowych,

bezpośrednio przyczynia się do ochrony środowiska naturalnego i kulturowego tych

regionów, a jej uczestnikami są ludzie o dużej świadomości ekologicznej i

wrażliwości przyrodniczej. Dominika Zaręba wyodrębnia trzy najważniejsze cechy

ekoturystyki wyróżniające ją spośród innych form podróżowania:

1. Ekoturystyka jest formą aktywnego i dogłębnego zwiedzania obszarów o

wybitnych walorach przyrodniczych i kulturowych;

2. Ekoturystyka strzeże harmonii ekosystemów przyrodniczych i odrębności

kulturowej lokalnych społeczności;

3. Ekoturystyka dostarcza środków finansowych dla skutecznej ochrony

wartości dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego oraz przynosi realne korzyści

ekonomiczno-społeczne ludności miejscowej.

Jestem więc prawdziwym ekoturystą a nawet ekoprzewodnikiem. Już we

wczesnych latach osiemdziesiątych moi rodzice otrzymali adres kobieciny

wynajmującej kwatery w gospodarstwie rolnym nieopodal Ustronia Morskiego i tam

przez kilka lat z rzędu spędzaliśmy coś w rodzaju ekowakacji agroturystycznych. To

jednak temat rozległy i na zupełnie inną opowieść. Teraz warto skupić się na krajach

tak niedalekich, a tak mało nam znanym – Ukrainie i Rosji. Oprócz opisów

wspaniałej przyrody (niewiele ich będzie, bo nie bardzo potrafię to akurat robić)

pragnę przybliżyć czytelnikom ową „odrębność kulturową lokalnych społeczności”.

Pokazać, jak wspaniale jest zwiedzać dzikie ostępy, ale też znane miasta i kurorty,

innymi ścieżkami niż te wytyczone przez biura podróży. A co najważniejsze – chcę

4

 

000009.jpg

000015.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zachęcić do obcowania z miejscową ludnością, bo to pozwala naprawdę poznać

dokładnie każdy odwiedzany kraj.

5

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

NA DACZY

Dacza to coś w rodzaju domku letniskowego. Dla wielu obywateli Związku

Sowieckiego była to jedna z oznak luksusu i dobrobytu. Szczyt marzeń niektórych,

nie dla wszystkich osiągalna. Nierzadko coś w rodzaju naszych polskich altanek na

ogródkach działkowych, czasami jakaś budowla kojarząca się raczej z szopą, ale

istnieją też piękne osiedla i miejscowości, gdzie stoją dacze luksusowe, z kanalizacją,

pełną infrastrukturą, wszelkimi podłączeniami, telewizją satelitarną i internetem,

oczywiście ochraniane.

Widziałem te budowle, często przejeżdżając przez podmiejskie miejscowości.

Architektura i pomysłowość właścicieli – wszelaka. Ale przecież chodzi głównie o

to, aby odpocząć, pogrillować, spotkać się z rodziną lub znajomymi „na prirodie”.

Opowiadał mi znajomy, jak kiedyś został zaproszony na daczę gdzieś pod

Leningradem. Drewniana stodoła, a Grisza-gospodarz pił wodę z wiadra. Te czasy

już chyba minęły.

Znajomi, od których wynajmowałem mieszkanie, pochwalili się jednej z

kuzynek, że jest u nich „innostrannyj” gość. Ta postanowiła nas wszystkich zaprosić

do siebie na daczę. Było to w Odessie, więc klimat pozwalał na kilka miesięcy w

roku zamienić mieszkanie w rozgrzanym bloku na położony gdzieś nad morzem

domek. Zaproszenie przyjąłem z wielkim zadowoleniem. W końcu poczuję na

własnej skórze, co to takiego odpoczynek na daczy.

Kuzynka ma na imię Marinka – pracownica administracyjna jednego z odeskich

teatrów. Jej mąż Serioża to wysokiej klasy znany okulista. Podejrzewam, że nie

odpoczywają w szopie i nie piją wody z wiadra. Znajomi bardzo ich chwalą, to

podobno ichnia klasa średnia. Co prawda dawno się nie widzieli, ale teraz przy okazji

zaproszenia gościa zagranicznego odświeżą rodzinne związki.

Jedziemy komunikacją miejską, więc wnioskuje, że bez alkoholu się nie

6

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

obędzie. Umówiliśmy się pod teatrem, gdzie czekać ma Marinka i dalej ruszymy już

razem. Wsiadamy w marszrutkę i niedługo jesteśmy pod teatrem. Marszrutka to

wspaniały wynalazek i udogodnienie dla pasażerów, przynajmniej w moim

mniemaniu. „Marszrutnoje taxi” – rodzaj autobusu, właściwie busa, kilkanaście

miejsc siedzących i nieco więcej stojących. Kursuje bardzo często na każdej trasie.

Przemieszczać się można nim bardzo szybko, jak samochodem osobowym. Takie

skrzyżowanie autobusu z taksówką. Bywają wersje trochę większe, takie mini

autobusy, ale zasada działania pozostaje taka sama. Cena jest trochę wyższa niż za

przejazd tramwajem czy trolejbusem, ale warto ze względu na czas podróży. W

każdym mieście rozwiązano to trochę inaczej, czasami płaci się przy wsiadaniu,

gdzie indziej przy wysiadaniu. Marszrutka zatrzyma się tam, gdzie poprosi pasażer,

lub gdzie czeka, machając przy drodze, nowy podróżny. W Odessie na przykład

opłatę regulujemy przy wysiadaniu. W zależności od ilości przejechanych

przystanków płaci się 1,5 lub 2 hrywny. Nikt nie pilnuje odległości i nie liczy

przystanków, oprócz samych pasażerów. Nie zauważyłem, żeby ktoś kiedykolwiek

nie przyznał się do tej dłuższej trasy. W większej wersji marszrutki posiadają drzwi z

tyłu pojazdu. Czasami, gdy zrobi się duży tłok, kierowca wpuszcza lub wypuszcza

nimi pasażerów. Gdy z powodu ciasnoty wysiadający nie ma możliwości, by podejść

i uregulować opłatę, prosi współpasażerów o pomoc. Wtedy pieniądze wędrują do

kasy z ręki do ręki lub nad głowami.

– Za dwa płacę z Morwagzała – mówi i podaje dalej.

– Za dwa z Morwagzała – powtarzają uczynni współpodróżni i przekazują sobie

banknoty. Tą sama drogą wraca też „zdacz”, czyli wydana reszta. Jeśli ktoś chce

wysiąść, a ciężko mu się dostać do przedniego wyjścia, wystarczy tylko krzyknąć, tak

żeby kierowca usłyszał; a jeśli nie usłyszy, ktoś zaraz powtórzy głośno: „zadnie !!!”.

A wtedy otworzą się drzwi z tyłu. I wysiada nimi ponoć zawsze ten, kto zapłacił.

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić podobnego modelu podróżowania w Polsce –

mogłoby wyskoczyć pół autobusu. Nie wiem, czy to mentalność inna, czy tak

7

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

porządku nauczyła ich władza totalitarna, w każdym bądź razie działa. I nikogo nic

nie dziwi, nikomu nic nie przeszkadza. Raz jechałem z dworca z wypchaną torbą,

więc zająłem miejsce na końcu, żeby nikomu nie przeszkadzała. Ponieważ był to

dzień przedświąteczny marszrutka zapełniła się do oporu, wszyscy wsiadali z

przystanków pod dużymi sklepami, targając większe zakupy. Do mojego przystanku

wcale się nie rozluźniło, więc gdy musiałem wysiąść, przepychałem się wąskim

przejściem, środkiem między fotelami, a torbę dźwigałem nad ludzkimi głowami,

czasem nieco je obijając. Nie usłyszałem żadnej przykrej uwagi, więcej – wyciągały

pomocne ręce, by podtrzymać mój bagaż. A kierowca cierpliwie czekał, aż przebrnę.

Pod teatrem wita nas Marinka. Kobieta pod pięćdziesiątkę, wysoka, postawna,

elegancka i bardzo sympatyczna. Ma bardzo miły i przyjemny głos. Zaraz podjeżdża

inna marszrutka i szybko wskakujemy. Jedziemy i jedziemy. To duże miasto. W

Polsce wielu moim rozmówcom wydaje się, że Ukraina to wyłącznie małe

miasteczka i wioski. A to potężne miasta z wielkim zapleczem olbrzymich fabryk,

szerokimi kilkupasmowymi drogami-prospektami, osiedlami bloków-sypialni wraz z

całą infrastrukturą, i masą ludzi na ulicach. Sama Odessa jest wielkości Katowic, ale

ludności ma trzy razy więcej, a gdzie jeszcze Donieck, Dniepropietrowsk, Zaporoże,

Charków, Połtawa...? Taki Lwów też przecież jest duży i Tarnopol, i Stanisławów, o

Kijowie już nie wspominając. Wysiadamy pod większym sklepem spożywczym,

marketem. Wchodzimy na zakupy, bo Marinka twierdzi, że czegoś by tam można

jeszcze dokupić. Pakujemy do koszyka słodycze, czipsy, owoce, to co może się

przydać na takim pikniku. Nie zapominamy o kilku kartonach miejscowego

czerwonego wina. Przy kasie znajomi szepczą mi dyskretnie, że to ja powinienem za

wszystko zapłacić. Trochę mnie dziwi taka bezpośredniość, bo nie jechałem w gości

z pustymi rękami, jak oni, ale płacę. Żaden problem. I znowu do marszrutki. Teraz

jedziemy już po terenach podmiejskich. Domki jednorodzinne, ośrodki wczasowe,

obozy pionierskie-młodzieżowe, jakiś przepiękny klasztor. Autobus kończy podróż.

8

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Pętla gdzieś w lesie. Trasa ruchliwa, sądząc po ilości odpoczywających kierowców.

Marszrutki się wietrzą. Nie wiem, czy mi się zdaje, czy słychać już szum morza. Po

drodze napotykamy jakieś muzealne wagony – czytam tablice pamiątkowe, gdzieś tu

przebiegała linia frontu.

Przechodzimy na skróty przez dawny ośrodek wczasowy. Całkiem jak w PRL-u

– tylko dużo większy. Domki się rozpadają, na placu zabaw straszą odrapane

karuzele i huśtawki. I nagle rozpościera się przed nami przepiękny widok. Stoimy na

górze, ostre zejście w dół, a tam osiedle – kilka uliczek domków i przepiękna

panorama morza. Cudo. Docieramy pomału. Dacze są przeróżne. Głównie

niewielkie, ale trafiają się też dwupiętrowe: murowane, kamienne lub drewniane.

Drogi wybrukowane, wąskie chodniczki i całkiem niezłe samochody. Trochę to

jednak przypomina mi nasze ogródki działkowe. Jeszcze tylko jedna, druga furtka i...

docieramy na miejsce. Powierzchnia działki niewielka. Trawka trochę wypalona

słońcem, bo tu jednak panują wysokie temperatury, kilka drzewek owocowych i

tradycyjnie leżaki, krzesła ogrodowe oraz grill. Dacza mała, z płaskim dachem. Dwie

sypialnie, pokoik o bliżej nieokreślonym przeznaczeniu, kuchnia i niewielka

łazienka. Wszystko po generalnym remoncie, gipsokartony, ładnie odmalowane.

Kuchnia i łazienka wykafelkowane, oczywiście w pełni wyposażone: lodówka,

pralka, kuchenka mikrofalowa i tradycyjna. Z zewnątrz budyneczek obłożono

panelami. Na wszystkich drzwiach zauważam bardzo potężne i solidne zamki.

Najważniejszą część i centralne miejsce całej posiadłości zajmuje taras, przez który

wchodzi się do wszystkich pomieszczeń. Na tarasie – wielki stół, fotele, krzesła i

rozkładana kanapa. Na niej podobno chętnie śpi gospodarz. Bardzo zdrowo,

wspaniałe powietrze. W Odessie w ogóle jest świetny i zdrowy klimat. Wiadomo,

kurort, wiele sanatoriów. Oprócz wszelkich innych walorów uzdrawiających okolica

ta słynie z leczenia alergii. I faktycznie. Sam cierpię z jej powodu, każdy sierpień to

dla mnie bardzo ciężki miesiąc. Męczył mnie zawsze sienny, alergiczny katar. W

dzieciństwie obrywałem zawsze:

9

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Znowu smarkasz! Biegasz z chłopakami, pijesz zimne napoje, jak tak można?

Ale kto wtedy miał pojęcie o jakichś alergiach?

Po trzech tygodniach przebywania w Odessie ustąpiły wszelkie objawy...

Rozsiadamy się na tarasie. Marinka krząta się, na stole pojawiają się oprócz

naszych zakupów różne cuda. Pierożki ze wszystkim: ze szpinakiem, serem i

kartoszką, z mięsem, i jeszcze z owocami. Pełen wybór. To przekąski. Skwierczy też

już coś na grillu – to moi znajomi przejęli inicjatywę. Najbardziej smakuje mi

tutejszy bigos. W przeciwieństwie do naszego składają się na niego różnego rodzaje

mięsa, świetnie przyprawione, troszeczkę tylko przełożone kapustą. Rewelacja!

Naprawdę wspaniała kuchnia. Są i słodkości. No, niczego nie brakuje. A wino

lokalne świetnie smakuje również w wersji schłodzonej, dobrane smakiem i mocą do

tych dań i klimatu. Znowu duży plus dla Marinki. Gospodyni szczerze się stara.

Zrozumiałem teraz, dlaczego moi znajomi tak ucieszyli się z tego zaproszenia. I

skrzętnie ze wszystkiego korzystają. Przypominam sobie, jak wujek opowiadał, gdy

pojechał do Leningradu i wybrał się na imprezę. Podano jedzenie i... zaraz się

zakotłowało. Stwierdził: „zaczekam, aż się uspokoi, wszyscy sobie nałożą, a potem ja

na spokojnie... I to był mój błąd”.

Jak to na imprezie rozmawiamy o wszystkim i o niczym. O dzieciach, o życiu.

Marina, jako długoletnia pracownica teatru, opowiada, jakie to sławy widziała i

poznała. Odbieram esemesa. Muszę pilnie skorzystać z internetu. Ale laptopa tu nie

ma, Serioża ze swoim jeździ do pracy. Może sąsiad pomoże? Idziemy za płot, sąsiad

mówi: „net problema”. Drewniana chata, BMW na podjeździe. W środku pełen

wypas.

– Ale komputer jest tylko w sypialni, zaprowadzę – oferuje się i prowadzi mnie

do pokoju. Tam wielkie łóżko, a na ścianie wieeelki monitor LCD, bezprzewodowa

klawiatura leży obok. – A lubię tak... leżę sobie na łóżku i piszę ze znajomymi –

opowiada skromnie sąsiad.

10

 

000006.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Myślę sobie, że wody z wiadra nikt tu raczej nie pije.

Od sąsiada już tylko dwa kroki na plażę. Czyściutko i pusto. Prawie nie ma

turystów. Sami mieszkańcy osiedla. Trochę im zaczynam zazdrościć. Można

zapomnieć o wszystkich problemach. Niech się schowają zatłoczone Tunezje, Egipty,

Chorwacje...

11

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

DED WASIA, czyli gościłem u prawdziwego NKWD-dzisty

Wszyscy chyba słyszeli o takiej instytucji jak NKWD. Czym się zajmowała, co

do niej należało, jakie miała prawa i obowiązki i jak się dała we znaki każdemu, kto

miał pecha się z nią zetknąć. Otóż na Ukrainie żyje jeszcze wielu „kombatantów”

mających zaszczyt – tak, zaszczyt – służyć w jej organach. Cieszą się ogólnym

szacunkiem, płaci się im wysokie emerytury, biorą udział we wszystkich świętach

państwowych, utrzymali wszelkie przywileje, bo to w końcu weterani. Ich służba

ojczyźnie właśnie na tym polegała. U moich znajomych w rodzinie również

znajdował się taki ktoś.

Nazywany wujkiem i dziadkiem – zdaje się brat babci, czyli wujek ich matki

czy jakoś tak. Ogólnie Died albo Dieduszka Wasia. Opowiadają o nim często przy

okazji obchodów np. Dnia Zwycięstwa. Intryguje mnie on bardzo, chciałbym go

poznać, bo gdzie jeszcze osobiście spotkam kogoś takiego? Może coś ciekawego od

niego usłyszę, może „pracował” w jakimś znanym nam mniej lub bardziej miejscu?

Po prostu odzywa się we mnie żyłka historyka. I któregoś dnia Died Wasia zaprasza

na obiad. Mnie oczywiście też. Jedziemy gdzieś daleko, na drugi koniec Odessy.

Blokowisko, ale jakoś dziwnie dużo zieleni, trawa niewypalona słońcem, czyli ktoś

podlewa. Wszystko czyste i zadbane. Musi to być faktycznie lepsza dzielnica.

Kiedyś, idąc na skróty, zapuściłem się na podwórka pomiędzy blokami i widziałem

tam facetów w podkoszulkach, pijących napoje wyskokowe, jednocześnie dbających

i konserwujących swoje żiguli różnych roczników, mamy z dziećmi w

piaskownicach, grillujące przy ładnie nakrytych ławeczkach ceratowymi obrusami,

taki piknik osiedlowy. Tutaj tego nie było. Po drodze wstępujemy do osiedlowego

marketu, gdyż podobno Dieduszka lubi słodycze, więc nabywam, ja oczywiście,

kilogram dobrych lodów i butelkę wina, bo może staruszek chociaż tego będzie mógł

się odrobinkę napić. Wysłuchuję też opowieści o Zoji, to jest drugiej jego żonie, że

12

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

ponoć to nie najlepsza gospodyni itp. Otwiera nam postawny, sprawny jeszcze

mężczyzna, choć niby chodzi o lasce, ubrany w bielusieńki podkoszulek, ale spodnie

w kancik. Maleńkie mieszkanko. Proszą od razu do salonu. Stół już prawie

zastawiony – chyba wygłupiłem się z tym winkiem. Na ścianach zdjęcia

przedstawiające naszego gospodarza w różnych epokach. W młodości pozuje na

Dzierżyńskiego, bo na portrecie widzę twarz z charakterystyczną bródką, nawet

profil podobnie ujęty. Rozsiadamy się za stołem, ciocia Zoja zaraz poda obiad.

– To co? Porozmawiamy po polskiemu? – zaczyna rozmowę Died Wasia, ale na

tym kończy się jego znajomość naszego języka. Mój talerz coś dziwnie niedomyty,

chyba prawda jest to, co mówili o gospodyni, ale tłumaczę sobie, że staruszka może

już nie dowidzi. Przy posiłku takie tam pogaduchy. Dziadek opowiada, jak to właśnie

był niedawno na pogrzebie pułkownika KGB. Potem wspomina, jak poznał swoją

obecną żonę. Wracał z jakiegoś spotkania kombatantów z wielkim bukietem

kwiatów, który mu tam podarowano. Zoja siedziała na wprost niego w tramwaju, czy

autobusie, wstał i po szarmancku jej go wręczył. I tak to się zaczęło. Enkawudzista

romantyk. Ze swoją córką nie widuje się od momentu swojego ślubu, za to bryluje u

nich Igor-pasierb. Pomaga ojczymowi, wozi go do lekarzy, kupuje lekarstwa,

prezenty, ogólnie bardzo o niego dba. Jak zauważa moja znajoma, chyba głównie ze

względu na wysoką emeryturę i inne dobra doczesne, jakie Died Wasia posiada. Do, i

po posiłku oczywiście wódeczka. Gospodarz domu obowiązek napełniania

kieliszków scedował na mnie i mojego kolegę Saszę.

– Tej wódki nalewajcie sobie, a tej mnie, tamta mi szkodzi, a Zojce tak na razie

też możecie lać ale tylko po połóweczce.

Widzę, że Dieduszka darzy mnie sympatią, a już gdy wypowiedziałem się

niezbyt pochlebnie o inteligencji, polityce i mocarstwowości Amerykanów stałem się

swój.

– Co to za duracki naród – podsumował zadowolony.

Rozmawiamy o historii, całkiem nieźle orientują się oboje. O polskich rodach, o

13

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

rozbiorach, o Napoleonie, a już o szlaku bojowym Ludowego Wojska Polskiego

wiedzą wszystko. W końcu kobiety przenoszą się do kuchni, mają swoje sprawy, tam

można na przykład zapalić, bo w salonie obowiązuje absolutny zakaz, i wiedzą też

doskonale, że dziadek zaraz zacznie wspominać, co nie każdego interesuje, zwłaszcza

gdy te opowieści już wiele razy. Ale ja nie mogę się doczekać. Mam nadzieję, że w

końcu swobodniej sobie porozmawiamy. Wreszcie Ded Wasia zaczyna, pokazując na

ściany:

– Popatrz na fotografie, jaki byłem młody i przystojny, jakie miałem włosy,

wyglądałem jak Dzierżyński... Wiesz, na wszystkie swoje medale i ordery szczerze

zasłużyłem. Są tacy, co je teraz sprzedają, nie szanują. A ja wiernie służyłem

ojczyźnie, ojczyznę trzeba kochać.

Nieistotne, że to już teraz niepodległa Ukraina. Na myśli ma Związek Radziecki.

We wszystkich byłych republikach, teraz już niepodległych państwach, żyją tacy

ludzie. I przez większość współobywateli są traktowani jako zasłużeni kombatanci.

Stawianie sprawy – jak czyni wielu naszych polityków – że Rosja jest be, a Ukraina

cacy, przypomina dzielenie Niemców, na tych wspaniałych z NRD, dobrych i

przyjacielskich, i na tych z RFN, spadkobierców nazistów.

– Miałem 18 lat, jak się zaczęła wojna – kontynuuje wspomnienia Ded Wasia –

byłem słuchaczem w szkole wojskowej. Mieliśmy służbę z kolegą, patrolowaliśmy

teren przyległy do naszej instytucji. Nagle nadlatuje samolot, taki mały kukuruźnik.

Przy lądowaniu ma problemy. Siada, ale uderza mocno w ziemię, rozbija się, ale na

razie nic nie wybucha. Podbiegamy, wyciągamy nieprzytomnego pilota i jakiegoś

wyższego oficera. Ten jest połamany, nie może się podnieść, ledwo się rusza. Kolega

coś grzebie przy rozbitym silniku, posypuje rozlane paliwo piaskiem. Ratujemy im

życie.

Pierwsze pochwały i odznaczenie...

– Niemcy posuwali się błyskawicznie, zostaliśmy odcięci i przebijałem się na

wschód do naszych. Ciężko było, bo to jednak do przejścia była linia frontu, ale jakoś

14

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

się udało. Rosjanie mnie zatrzymali i odstawili do jakiejś mieściny, gdzie trafiło już

wielu takich jak ja. Musieliśmy stanąć przed komisją, takim właściwie sądem

wojskowym. Każdy, kto przyszedł z niemieckiej strony, był podejrzany, a raczej

uznany z miejsca za szpiega. W wielkiej sali za stołem siedzieli oficerowie,

doprowadzano do nich żołnierza, chwila rozmowy i przeważnie decyzja: rozstrzelać.

A mnie już było wszystko jedno. Wykończony, zmęczony, psychicznie zdołowany.

Miałem tylko 18 lat, ale już byłem gotowy, niech rozstrzelają. Moja kolej. Staję przed

komisją, nawet nie podnoszę głowy, nie przyglądam się. Jakieś pytania i nagle zza

stołu podnosi się oficer. Podchodzi do mnie i słyszę: „chłopie, tyś mi życie uratował,

wyciągnąłeś mnie z rozbitego samolotu”. Podchodzi, poklepuje. Pułkownik NKWD.

I zabrał mnie do siebie, załatwił przydział. Całą wojnę z nim przesłużyłem. Dobry

był chłop.

Jak przebiegała dokładnie ta służba, jakoś ciężko z niego wydobyć. Może

tajemnica, może nie chce opowiadać. Wiem tylko – 1 Front Ukraiński i „tak my

razem doszliśmy do Budapesztu”. Gdzieś po drodze słyszę, że był służbowo w

Polsce, w Czechosłowacji. Widział bunkry UPA.

– Co to było za wojsko, jak oni walczyli, siedzieli tylko w tych bunkrach i

wychodzili mordować. Jak tam weszliśmy, to mieli wszystko, pełne wyposażenie,

wentylacja, oświetlenie, woda... No myśmy rozbijali te bunkry.

– Może wam zrobić zdjęcie? – Sasza proponuje, a dziadek momentalnie się

podnosi, wyciąga z szafy marynarkę obwieszoną medalami, zakłada – wszystko

bardzo sprawnie jak na swój wiek – i dopiero teraz pozuje.

Nie wytrzymuję i pytam:

– Potrzebna panu w ogóle ta laska?

– A tak trochę, tak mnie ubezpiecza...

Potem kolejna dawka wspomnień.

– W latach wczesnych 50-tych dowiedzieliśmy się, że jest jakaś szajka złożona z

dyrektorów przedsiębiorstw, sekretarzy i zwykłych spekulantów. Chodziło o łapówki

15

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

i czarny rynek. Czasy były ciężkie, wszystkiego brakowało. A oni nagle mieli wielkie

pieniądze, żony w futrach, luksusy. Jeździli i balowali po kurortach, na Krym, do

Gruzji, sam namierzałem kogoś tam w Soczi – Dieduszka się rozkręca po kolejnym

kielichu. – Normalna robota czekisty wtedy była. No i rozbiliśmy tę bandę. Ludzie co

jeść nie mieli, po kilkanaście osób w mieszkaniu mieszkało, a oni co? Okradali

wszystkich. Siedem osób rozstrzelano, sukces był...

Nareszcie zaczyna o czymś ciekawym, chyba pociągnę go trochę za język,

myślę sobie.

– Wiesz, jak Tatiana, to jest córka mojej siostry, piła za młodu i jak guliała?

Ma na myśli teściową Saszy siedzącego z nami przy stole. To mama Swiety,

która teraz jest zajęta w kuchni z babcią Zoją babskimi sprawami. Faktycznie obiło

mi się o uszy, jak to Tatiana lubiła zabalować za młodu. Dziecko szło do pierwszej

klasy, a na rozpoczęcie szkoły mamusia nie dotarła, bo jeszcze trwała impreza.

Drugim jej mężem był kapitan okrętu szkoleniowego; jak wracał z rejsu, zabierał ją

na maraton knajpiany, bo też za kołnierz nie wylewał, woził do Gruzji, Abchazji, ale

to właśnie przy nim sporządniała, czyli pilnował jednak. Teraz babcia to już raczej

spokojna emerytka. W przeliczeniu jakieś 50 euro emerytury na wiele nie pozwala;

dorabia gdzieś czasem, bo na Ukrainie o dziwo jest praca dla emerytów. Mieszka u

córki i czasami dochodzą od nich odgłosy świadczące o niezbyt miłym współżyciu.

Kiedyś nieśmiało „pożyczyła” ode mnie 20 hrywien i najbardziej widocznym

zakupem była duża butelka piwa. Pomyślałem, pić się chce, bo temperatury tu

strasznie wysokie panują.

– Piła, balowała po nocach, szlajała się... ale ja ją oduczyłem. Nikomu to się nie

podobało, wszyscy jej zwracaliśmy uwagę, prosiliśmy, tłumaczyliśmy, groziliśmy,

ale nie skutkowało. Aż raz wychodzę rano, a tu ciągnie się taka ledwo żywa,

przewraca i jeszcze odgraża mi się. O, czekaj, swołocz, po co ty masz żyć, powieszę

cię... Wyciągnąłem z komórki kawał liny, zarzuciłem za gałąź, zawijam pętlę i jej na

szyję. I ciągnę do góry. Wtedy do niej dotarło, płakać zaczęła, obiecywać,

16

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

przepraszać i tak ja ją właśnie na ludzi wyprowadziłem.

Hm, metoda drastyczna, ale skuteczna.

Chcę dyplomatycznie wypytywać znowu o wojnę, skoro tak na szczerość mu się

zebrało, ale nagle Ded Wasia podrywa się czujnie, coś mu nie pasuje:

– Gdzie kobiety? Chodźcie do nich, zobaczymy, bo mi się coś nie podoba. – I

pomaszerowali z Saszą do kuchni

– Ile wyście wódki przynieśli? – pyta dziadek.

– My wódki w ogóle, tylko to winko – odpowiadamy. A Wasia już węszy,

prowadzi dochodzenie.

– To dlaczego one takie pijane?

Faktycznie, w kuchni Sweta nieźle podchmielona, babcia Zoja ledwo trzyma się

na nogach, ale wie, że to nie przelewki, że mąż trzyma wszystko w domu za mordę i

zaraz się zacznie, więc sprytnie wymyka się do łazienki i zamyka od środka. Dziadek

zły, krzyczy. Swieta próbuje jej bronić, ale z czekistą nie tak łatwo. Okazuje się, że

małżonka ma problemy z alkoholem, dlatego dziadek tak pilnował przy nalewaniu,

pozwalał tylko połóweczkę. Okazało się, że kiedy zniknęły w kuchni, babcia wyjęła

ukryte pieniądze zamotane gdzieś za spinką we włosach i posłała Swietę na zakupy:

„weź, złociutka, dwie buteleczki wódki i papieroski, wypijemy sobie, bo ten kozioł

na nic mi nie pozwala, takie to przy nim życie...”. Dały radę wypić tylko jedną.

Teraz babcię trzeba ratować, bo z łazienki nie odpowiada. Dieduszka zarządza

wyłamanie zamka. Saszka szybko sobie z tym poradził, wchodzą, a na sedesie śpi

babcia. Przenoszą ją i układają troskliwie na łóżko (a nie jest to łatwe). Sytuacja

nieprzyjemna, odwiedziny trzeba kończyć. Alkohol pokrzyżował mi badania

naukowe, trudno. Jeszcze tylko dochodzi do spięcia między Swietą a dziadkiem.

Zapytała tylko, co z daczą, czy jeżdżą tam jeszcze.

– Ja już stary jestem, sił nie mam tam cokolwiek zrobić, Igorowi zapisałem, on

tam teraz gospodarz....

– To jak to, to ja mam syna, on prawie jak Twój wnuk, jemu trzeba było

17

 

000010.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zapisać... Jak tak można?.. – Jest podpita, więc też sobie pozwala. Dieduszce to

wystarczyło, widocznie drażliwy temat, podniósł laskę i próbował jej przyłożyć, przy

czym leciały epitety: swołocz, suczara, paszła ty, ubiju, ty taka... Kończymy imprezę.

Zrozumiałem teraz, czemu Ukraińcy, gdy gości żegnają, na koniec zawsze dodają:

„przepraszamy, że bez draki”.

Wychodzimy. O dziwo Dieduszka żegna mnie bardzo serdecznie, ściska i

wręcza niewypitą butelkę wódki.

– Wypij sobie, twoja zdobyczna... jak będziesz miał ochotę, wpadnij, to ci

poopowiadam jeszcze...

18

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

TAK SIĘ PIJE NA UKRAINIE

Któregoś pięknego, słonecznego i upalnego dnia naszła mnie ochota napić się

zimnej wódeczki, przegryzając bułeczką z czerwonym kawiorem. Zapowiadało się

całkiem wolne popołudnie i wieczór, moi podopieczni odpoczywali po trudach

ciężkiej wyprawy w Step Akermański, więc dlaczego właściwie nie? Ale przecież nie

będę pił sam. W Odessie nie ma zbyt wielkiego problemu ze znalezieniem

towarzystwa do butelki, więc i mnie się udało. Kwatery wynajmowały nam dwie

kobiety, mama z córką. W ciągu dnia pracowały na okolicznym bazarze, jedna

sprzedawała w kiosku z kosmetykami, druga z pamiątkami odeskimi (nota bene

identycznymi, jakie mój syn przywiózł sobie z Mrzeżyna). Przechodziłem tamtędy i

wpadłem na pomysł, żeby może napić się wieczorem z nimi. W końcu to nasze

gospodynie, dbają o nas, trzeba je jakoś uhonorować. Zaproszenie przyjęły z

zadowoleniem, trochę tylko krępowały się tym kawiorem, bo uchodzi za drogi

rarytas.

– U nas to się nazywa „carska kolacja”. Tylko nie kupujcie tu – zastrzegła

młodsza.

– Jak zamkniemy sklepiki, to podejdziemy trochę dalej, ja zaprowadzę, tam jest

taki duży market. Taniej i wybór dużo większy. Tak gdzieś o 18, dobrze?

I tak zrobiliśmy. Spacerkiem przeszliśmy sobie do supermarketu takimi

skrótami, że w pojedynkę pewnie bym się nie odważył. Nabyłem bułeczki, masełko,

jakieś piwko, papieroski, KAWIOR, butelkę dobrej wódki (którą nieśmiało

proponowała Młodsza, chyba ze względu na cenę). Wracając, postanowiliśmy

podjechać te dwa przystanki tramwajem. Na przystanku siedziała kobieta, trzymała

papierosa jak prawdziwa dama. Umalowana, uczesana, tylko alkoholu nadużyła za

dużo. Ludzi zagadywała, wydając z siebie takie dźwięki, że bez tłumacza nie

pojmiesz:

19

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Eeeee aaaaaa, buuuuuuaaaaa, da. – I bądź tu człowieku mądry, czego ona

chce.

Na wprost niej siedział mężczyzna, elegancki, w drogiej koszuli, w ręku trzymał

butelkę wódki. To były całe jego zakupy. Kiedy wzrok zawodzącej kobiety skierował

się na niego, podniósł flaszkę, pomachał nią przed jej nosem i zapytał:

– Wodki popijosz? – Dawno nie widziałem takiego szczęścia w czyichś oczach,

aż zaniemówiła. Ale minęło kilka minut, dotarło do niej, że facet robi sobie z niej

jaja, i dopiero się zaczęło...:

– O ty durak, buuuuaaaaa, da...ooooooaaaaaa...

Akurat przyjechał tramwaj, więc nie widziałem finału.

Zasiedliśmy w pokoju pełniącym funkcję jadalni, dziewczyny nakryły stół,

zmroziły wódeczkę, bo na dworze było około 40 stopni. Spojrzałem na butelkę, na te

drobne kobiety i zaproponowałem, że wyskoczę jeszcze do sklepu obok, wezmę jakiś

sok, colę....

– A po co? Wam się chce Coca-coli? – zdziwiła się młodsza.

– Nie, to dla was – odpowiadam, mając przed oczami nasze damy wymyślające

drineczka z sokiem takim a takim, no może ewentualnie z colą, a może w ogóle

jeszcze coś innego, byle nie czystą...

– A nieeeeee... – Zaczęła się śmiać. – Mineralna jest, jakby co!

W miłej i przyjacielskiej atmosferze posiedzieliśmy sobie do bardzo późnego

wieczora i powiem szczerze, kobiety dotrzymywały mi pola. W międzyczasie pojawił

się jeden z moich podopiecznych i był nieco zdziwiony. W końcu wszystko się

pokończyło, a upał i zmęczenie też zrobiły swoje. Starsza pożegnała się i poszła do

siebie piętro wyżej, ale młodsza mieszkała kilka ulic dalej. Mąż był na nocnej

zmianie, a w mieszkaniu tylko teściowa ze swoją córką. Przyjechały ze wsi spod

Nikołajewska posiedzieć młodym trochę na głowie. O teściowej słyszałem, że też za

kołnierz nie wylewa, tylko z gotówką problemy. O tej porze śpi już na pewno, więc

my, jako dżentelmeni, zadecydowaliśmy szarmancko, że odprowadzamy młodszą do

20

 

000001.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

domu. Zgodziła się chętnie i prowadziła nas tak, że akurat po drodze zahaczyliśmy o

sklep monopolowy. Zza żelaznej kraty, przez mały otwór nabyliśmy jeszcze kilka

butli (chyba 1,5l) piwa. W domu teściowa i córka owszem spały już, ale kiedy w

mieszkaniu pojawili się goście wraz z piwem, momentalnie w szlafrokach zasiadły za

zastawionym stołem. W kieszeni miałem jeszcze paczkę mołdawskich papierosów

bez filtra, którymi można się było raczej najeść, niż napalić (kupiłem z ciekawości), i

darowując je Wali-teściowej, sprawiłem jej ogromną przyjemność.

Długo jeszcze słyszałem, jak to Wali podobało się u synowej. W nocy przyjdą,

piwka i papierosków przyniosą. Raj w tej Odessie!

21

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

PO ŻELAZNEJ DRODZE

Bardzo lubię ukraińskie pociągi. We wszystkich krajach dawnego Związku

Radzieckiego kolej chyba pozostała niezmieniona. Szerokie tory, wielkie, wysokie

przestronne wagony, wysuwane schodki i poręcze wycierane przez obsługę na

każdym postoju, żeby przypadkiem pasażer się nie zmęczył i nie pobrudził. (Mam tu

na myśli tylko pociągi dalekobieżne, bo takie kursujące na krótszych trasach

nazywane są „elektriczką”.) Pociągi są dłuuugie i często ciągną je dwie lokomotywy.

Na każdy wagon przepada jeden opiekun-prowadnik, ale przeważnie to prowadnica,

czyli kobieta. Do jej obowiązków należy kontrola i opieka nad pasażerem, wpuszcza

go do wagonu (bo bez biletu do tego pociągu nikt nie wsiądzie, no chyba że osoba

odprowadzająca, ale też tylko za zgodą prowadnika), wydaje pościel, robi herbatę

albo kawę, u niej często znajduje się mini bufecik, gdzie podróżny zaopatrzy się w

jakieś przekąski, ciasteczka, wafelki, czekoladki, piwko, a czasami podobno nawet

coś mocniejszego... Jest to taki konduktor-opiekun, postać bardzo ważna dla pasażera

w trakcie jego podróży. Prowadnik jest oczywiście umundurowany, więc

odpowiedzialny jak urzędnik na służbie.

Nie ma pierwszej i drugiej klasy. Najtańsza i najpopularniejsza to plackarta.

Wagony otwarte, bez przedziałów z miejscami leżącymi. Wzdłuż korytarza wnęki z

czterema kuszetkami, dwie na dole, dwie na górze i pod oknem naprzeciwko również

dwa miejsca, oczywiście leżące. Lepsze wagony to kupe, czyli normalny przedział z

czterema miejscami do spania. W każdym wagonie znajduje się samowar, a w zimie

prowadnik pali w piecu umieszczonym w korytarzu przy przejściu za toaletami. Na

dalszych i poważniejszych trasach, czyli między dużymi miastami, ważnymi,

stolicami, kurortami itp. bywają też wagony LUX. Nie we wszystkich pociągach

podczepiony jest wagon restauracyjny i pozostaje nam ratować się na postojach lub u

prowadnicy.

22

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Ludzie są przyzwyczajeni do kilkunastogodzinnych i dłuższych podróży. W

pociągach przebierają się w kapcie, dresy, po domowemu, śpią, rozmawiają, ale tak

po cichu, żeby nikomu nie przeszkadzać. Jedzą, a jeśli piją, to też bardzo spokojnie i

nieuciążliwie dla otoczenia. Problem bywa tylko z paleniem. Do niedawna w każdym

pociągu, w przejściu między wagonami, znajdowały się popielniczki, a teraz

obowiązuje oficjalny zakaz. I pasażerowie... palą dalej, prowadnice rozumieją

problem, nic nie mówią albo ostrzegają, bo to jednak przepis i mandat można dostać.

A ponieważ na Ukrainie większość ludzi wciąż pali, więc faktycznie stanowi to

problem. Naród zmuszony jest łamać przepisy i łamie, bo kto wytrzyma kilkanaście

godzin bez dymka?

Podróżując często ukraińskimi pociągami, widziałem już niejedno, prowadziłem

wiele rozmów, poznałem naprawdę dużo ciekawych ludzi, cały przekrój

społeczeństwa. Rozmowy o polityce, o świecie, o wszystkim i o niczym, jak to

zwykle w podróży.

Wsiadam we Lwowie. Pociąg już podstawiony, ja jadę do Z, ale pociąg jedzie

dalej, aż do Symferopola, czyli na Krym. Lwów-Symferopol, skład elegancki,

czyściutki, wagon restauracyjny. Prowadnica ładna, młoda dziewczyna sprawdza

bilet i kieruje mnie na moje miejsce. Jadę plackartą, miejsce nieciekawe pod oknem,

dolne na korytarzu, czyli nie we wnęce z kuszetkami. Nade mną też ktoś będzie spał,

ale to nieistotne, ważne, że mam bilet i jadę, zależało mi bardzo, żeby pojechać

akurat tym pociągiem i dotrzeć na czas. Chowam bagaż, zajmuję miejsce. W kuszetce

na wprost mnie jakiś wąsaty facet, brunet w średnim wieku, rozkłada pościel i układa

się do spania. Obok dwóch młodych ludzi, jeden z dziesięcioletnią córką, również

ścielą kuszetki. Pociąg odjeżdża o 9.47 rano, a oni idą spać? Ja mam za sobą noc w

podróży, ale mimo wszystko nie usnąłbym. Pasażerów w wagonie niewielu. Wąsaty

brunet już chrapie, obok chłopaki jeszcze rozmawiają, a córka leży i naprawdę śpi.

Za chwilę jeden z nich również wdrapuje się na swoją kuszetkę i szybko zasypia,

drugi gdzieś wychodzi. Siedzę i myślę. Jak zawsze jestem pod wrażeniem

23

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

lwowskiego dworca. Piękny. Pamiętam go z opowieści dziadków. Zawsze słyszałem,

jaki to był wspaniały dworzec... W czasach sowieckich jak wszystko podupadł, ale

teraz po remoncie wrócił do świetności. Piękne sztukaterie, sufity, kamieniami

wyłożone ściany i podłogi... A przede mną jeszcze jakieś 20 godzin jazdy.

Zastanawiam się, co robić. Kilka godzin na pewno pośpię, ale póki co? Pomału

dosiadają się pasażerowie. Zajmują miejsca, przebierają się... wszyscy po domowemu

.Widzę mężczyznę w eleganckim garniturze, wychodzi do toalety, a wraca w dresiku

i w kapciach, nie do rozpoznania. Korytarzem przechodzi dziewczyna z wagonu

restauracyjnego, pcha wózek. Piwo, czipsy, orzeszki, słodycze. Myślę, napiję się

piwka, może dwóch, trzech i spać pójdę, czas jakoś zleci. Wybieram piwko, płacę,

ładna dziewczyna w białej bluzeczce i czarnych spodniach pięknie się uśmiecha i

podaje mi butelkę. Już odchodzi, ale piwo dostałem nieotwarte. Może zapomniała,

może ma otwieracz, więc proszę ją o pomoc. Z pięknym uśmiechem wraca do mnie,

bierze butelkę i szybkim uderzeniem o obręcz okna otwiera, kapsel spada gdzieś na

podłogę, a ona podaje mi piwko, jeszcze raz błyska zębami w uśmiechu i znika.

Sączę napój chmielowy pomału. Następna większa stacja – Tarnopol. Wsiada dużo

ludzi. Na wprost mnie lokuje się małżeństwo. Zaczyna się krzątanina, na stole ląduje

pieczona kura, worek kiełbasy, słodycze, termosy, napoje i oczywiście butelka

wódki. Ponieważ Wąsal na wprost nich cały czas śpi, spoglądają na mnie i

zapraszają.

– Dawaj do nas!

Trochę mi głupio, ale nie ustępują, więc się dosiadam z moją marną buteleczką

piwka.

– Wasyl – przedstawia się mężczyzna i wyciąga rękę – a to moja żona, jedziemy

do mojej siostry na Krym na 60 urodziny. – Nalewa mi kieliszek i częstuje

wszystkim, co na stole. Nie mam prawa odmówić, byłby to straszny nietakt.

– Po ukraińsku rozumiesz?

– Tak, bez problemu.

24

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Wypijamy buteleczkę. Najadłem się już świeżych domowych wyrobów, pora

odpocząć. Wraca jeden z braci, był w wagonie restauracyjnym. Nawiązujemy

rozmowę, okazuje się, że to Lwowiak, a brat, który zasnął, mieszka na Krymie. Udają

się do Jałty do pracy, a córka, gdy się dowiedziała, że jest możliwość pojechać nad

Morze Czarne, uparła się i nie odpuściła. Nie było wyboru, musieli ją zabrać. Igor, bo

tak ma na imię mój nowy kolega, chce ze mną rozmawiać po polsku. Rozumie

wszystko, mówi też bez akcentu, ale brakuje mu słów. W międzyczasie budzą się

Wąsal i rodzina Igora. Zaczyna się robić coraz ciekawiej i przyjemniej. Biesiada

podróżna. Dosiada się współpasażerka, zajmuje miejsce nade mną. Bardzo ładna

młoda dziewczyna. Sportsmenka, jedzie na urlop do domu, z miasta, którego barwy

reprezentuje w klubie sportowym. Jedzie tak jak ja do Z, więc dogadujemy się, że

gdybym przysnął, to dopilnuje i mnie obudzi, żebym nie zajechał na Krym, co byłoby

wielce prawdopodobne, bo nie spałem już prawie dwie noce, a impreza się rozkręca.

Wasyl z Wąsalem popijają i nas z Igorem też ugaszczają. Przypominam sobie, że

mam w torbie czekoladowe cukierki, zdążyłem kupić we Lwowie na bazarze, bardzo

smaczne i na warunki ukraińskie dość drogie – towar wręcz luksusowy. Wyciągam

je, częstuję, ale za wyjątkiem córki Igora, która z zachwytem się za nie zabiera,

wśród innych nie cieszą się zainteresowaniem. Biesiadnicy wolą coś konkretnego pod

butelkę, a sportsmenka odmawia, bo dieta. Alkoholu zresztą też nie tyka, ale nie

przeszkadza jej i jak wszyscy pozostali współpasażerowie wykazuje się

zrozumieniem sytuacji. Nikogo zresztą nic nie gorszy, prowadnica też spogląda

wyrozumiale. Przyzwyczajona pewnie do rozmaitych podróżnych. Po korytarzu

kursuje dziewczyna z wagonu restauracyjnego ze swoim wózeczkiem. Też już

zaprzyjaźniła się z nami. Wąsal okazuje się lekarzem wojskowym. Bardzo

sympatyczny, mówi tylko po rosyjsku. Rozmowa toczy się więc w trzech językach,

bo Igor cały czas upiera się szlifować swój polski. Podróż mija szybko i przyjemnie.

Za długo siedzimy, pora już obiadowa, postanawiamy z braćmi przespacerować się

trochę. Dochodzimy do wagonu restauracyjnego. Tu wita nas uśmiechem nasza

25

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

znajoma, ta, która chodzi z wózkiem po korytarzu. Wagon bardzo przyzwoity, białe

obrusy, ceny przystępne. Do obiadu najpierw Igor, a potem jego brat przynoszą po

karafce. Wódkę zamawia się tu na gramy, to znaczy można wziąć 100, 200, 300 itd.

Podaje się zamówioną gramaturę w karafce a do tego stawia odpowiednią ilość

kieliszków. Panie z baru również zaprzyjaźniają się z nami.

Wracamy na nasze miejsca. Zabrakło im napitku. Siedzą spokojnie i rozmawiają

o wszystkim i o niczym. Dokupują po piwku, bo akurat pojawia się koleżanka z

wózkiem. Myślę sobie – taka fajna dziewczyna, Ukrainka, i znalazła pracę w

WARSIE, udało się jej. Po chwili dopiero dociera do mnie, że jestem na Ukrainie i to

raczej nic dziwnego, że w ukraińskim pociągu pracują Ukrainki. Oho! Trzeba

zbastować z tym alkoholem! Zatrzymujemy się na jakiejś stacji. Postój trochę

dłuższy. Wychodzimy na peron, jak zresztą wielu pasażerów. Ze wszystkich stron

zjawiają się nagle sprzedawcy z wózkami: pierożki, piwo, ryba, wszystko co może

być potrzebne w podróży. Zaczynają się zakupy. Sam planuję coś kupić, ale nie

bardzo daję sobie radę z targowaniem, nie czuję się w tym mocny. Daję 50 hrywien

Igorowi, ten wymawia się, ale w końcu chowa do kieszeni i przystępuje do akcji,

zaczynając ostrą polemikę z jedną z babuszek. Widzę, jak nasz Wąsal doktor chowa

już butelkę wódki do kieszeni. Igor też się dogadał, bo wraca już do wagonu z

gorzałką i chyba metrową wędzoną rybą nieznanego mi gatunku. Ruszamy w drogę.

Zakupy na stole, ryba fachowo pokrojona w dzwonki, całkiem smaczna. Oczywiście

odwiedzamy jeszcze raz wagon restauracyjny. Tu nasza znajoma od wózka wciska

mi butelkę koniaku, cena i tak dużo niższa niż w naszym sklepie, więc się decyduję.

Szybko na stole lądują kieliszki i ku mojemu zdziwieniu do mojego koniaku

zasiadają również szefowa restauracji i jeszcze jakaś kobieta w fartuchu, chyba

pracownica. Oczywiście nasza koleżanka wózkarka też. Butelka na długo nie starcza,

bo kobiety pociągają szybko, nie mają czasu na posiedzenia, są przecież w pracy.

Jedynie Igor nie próbuje, twierdzi, że na koniak jest za młody. Wreszcie zapada

wieczór, przygaszają światła, pasażerowie już śpią. My też zapadamy w drzemkę.

26

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Zmęczenie i procenty. Po jakimś czasie otwieram oczy. Wszyscy chrapią na

siedząco, jedynie Igor na wprost mnie nie śpi i ma bardzo przerażoną minę.

– Co się stało? – pytam

– Pociąg jedzie w drugą stronę, przedtem siedziałem przodem do kierunku

jazdy, teraz tyłem... – Widać po nim widać, że nie może zrozumieć, jak to możliwe i

co się stało. Ale jednak zauważył, znaczy nie był aż tak pijany.

– I co? Myślisz, że nas porwali? Albo zamienili pociągi? – żartuję.

– Nieznaju! – odpowiada. I duma.

– Pośpijmy – mówię i siadam na swojej kuszetce. On też wdrapuje się na swoją.

Budzi mnie światło. Nade mną stoi moja sąsiadka Sportsmenka i już pakuje

torbę.

– No i dojechaliśmy, zaraz będzie Z – mówi do mnie. – A pan nic nie pospał,

tak tylko na siedząco trochę. – Widać, że się martwi, tam są bardzo dobre i

wyrozumiałe kobiety.

Rozmawiamy jeszcze chwilkę, 4 rano, dojeżdżamy, pomagam jej wypakować

bagaż. Jedynie Igor złazi ze swojej pryczy i podaje mi rękę na do widzenia. Cała

reszta towarzystwa śpi snem sprawiedliwych. Sportsmenkę odbiera mama, mówimy

sobie „spasiba i dasfidania” i każdy rusza w swoją stronę. Tak minęło prawie

niespostrzeżenie 20 godzin jazdy. Ja muszę jeszcze zaczekać na dworcu około

godzinki, zanim ktoś mnie odbierze, tak się umówiliśmy. Znajduję toaletę dworcową,

ale nie mogę skorzystać, bo akurat panie myją podłogę i mnie przeganiają. Idę więc

do damskiej i nikogo to nie dziwi. Przypominam sobie ten rosyjski dowcip, jak to

facet musiał, tak jak ja w tej chwili, skorzystać z damskiej toalety. Stoi z rozpiętym

rozporkiem, a wpada ktoś z obsługi i krzyczy: „Towarzyszu, to dla kobiet!”, a on się

odwraca z tym rozpiętym rozporkiem i pyta: „A co? A to nie dla kobiet?”. Zaczekam

na dworcu. Na każdym znajdują się poczekalnie i przynajmniej jeden bar. Jest też

tzw. „poczekalnia o podwyższonym standardzie”, gdzie płaci się za wstęp lub za

każdą godzinę oczekiwania. Tam są wygodne fotele, w zimie zawsze jest ciepło, gra

27

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

telewizor, ochrona. Można nawet spokojnie i bezpiecznie się przespać. W poczekalni

spotykam współpasażerów. Ojciec i syn, nie brali udziału w naszej biesiadzie, ale na

korytarzu kilka razy rozmawialiśmy. W Z. mieli się przesiadać. Dołączają do mnie i

widać, że coś ich gnębi.

– Zabrakło nam na bilet, nie wiedzieliśmy, że ceny podnieśli. Trzy ruble – mówi

ojciec. Często ludzie pamiętający Związek Radziecki na hrywnę mówią rubel. Przez

sentyment chyba. Wychodzę do kiosku, kupuję papierosy, po to tylko żeby rozmienić

pieniądze, i wręczam im 5 hrywien oraz kilka papierosów. Nie dowierzają, są

zdziwieni.

– Hwatit? – pytam

– Hwatit, hwatit. – Obściskują mnie i biegną do kasy.

Niedawno opowiadał mi kolega ze wschodniej Polski, jak to jego ojciec

postanowił spędzić urlop na Krymie. Znajomi zawieźli go do Lwowa, kupili bilety i

wsadzili do pociągu (chyba tej samej relacji, czyli Lwów-Symferopol). Miał

mnóstwo obaw, jak to będzie. Ktoś mu doradził:

– Daj konduktorowi 100-150 hrywien, żeby się tobą zajął, zadbał o czystą

pościel itp.

Próbował dać, ale ten nie wziął. I tak wszystko było w porządku. Opowiadał

potem:

– Przyjechał długi pociąg, dwie lokomotywy i pociągnął, wszystko było super!

Podobno też odbyła się imprezka, zapraszali go, bał się, ale w końcu się

przełamał. Od tej pory jest wielkim propagatorem spędzania urlopu na Ukrainie. Czy

to Morze Czarne, Krym czy Karpaty.

Nie zawsze jednak bywa tak przyjemnie...

Zmęczony wsiadam, prowadnicy (bo to pociąg dalekobieżny i jest ich dwoje –

mężczyzna i kobieta, jadą długo i zmieniają się w obowiązkach co kilka godzin)

28

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

wskazują mi miejsce, tym razem droższe kupe. Mam górną kuszetkę. Nie spałem

długo, więc pokręciłem się trochę i kładę się na łóżko. Wagon prawie pusty, a w

moim kupe jeszcze nikogo. Zmęczenie bierze górę i zasypiam. Budzę się z bólem

głowy i dziwnym smakiem w ustach. Godzina chyba 16, więc przespałem jakieś 6-7

godzin. Coś jest nie tak. Sięgam do kieszeni wewnętrznej, nie ma karty kredytowej.

Zgodnie z zasadami dokumenty i gotówkę porozkładałem po różnych kieszeniach...

paszport jest, pieniądze, portfel w kieszeniach spodni też... brak tylko karty... Trzeba

zgłosić, żeby nie było potem problemów. Idę do prowadników. Opowiadam

wszystko. Twierdzą, że właściwie nikogo obcego nie zauważyli w wagonie, ale mógł

ktoś przechodzić. Przecież to złodziej pilnuje ofiary. Po moich objawach, tj. bólu

głowy i niesmaku w ustach, stwierdzają, że najprawdopodobniej dostałem „balonik”.

To znaczy śpiącemu przykłada się do nosa jakiś środek „mocniej” usypiający,

najczęściej właśnie w baloniku. Prowadnicy wzywają przez radio milicję. Na

najbliższej stacji ma ktoś się zgłosić. Nie dowierzam, ale faktycznie na peronie już

czekają. Dwóch oficerów operacyjnych-operatiwniki, jeden w cywilu, drugi

umundurowany. Jeden młody, postawny, drugi trochę starszy, obaj w drogich

skórzanych kurtkach. Wzbudzają zaufanie, ale też respekt. Zaczynają przesłuchiwać

mnie i prowadników, obszukują wagon. Pociąg rusza, a oni jadą z nami. Wynajdują

jakiegoś pana zalanego w trupa, który podobno kręcił się między przedziałami i ku

mojemu zdziwieniu dokładnie go rewidują. Kazali mu się rozebrać do majtek...

Wygląda podejrzanie i nieciekawie, ale on raczej nie ma z tym nic wspólnego.

Dzwonią ciągle telefony. Operatiwniki do kogoś, ktoś do nich. Okazuje się, że na

moją kartę, ktoś już kupił telewizor plazmowy. Jak to ustali, nie wiem, ale potrzebuję

już zaświadczenie o kradzieży do banku. Wypełniam dokumenty, podpisuję, młodszy

z oficerów informuje mnie, że w tej chwili to podpada już pod „sprawę kryminalną” i

ktoś tam zacznie to jutro prowadzić. Ja dostanę wszystkie dokumenty na adres

domowy do Polski. Mam prawo potem domagać się odszkodowania od ukraińskich

kolei i takie tam... Właściwie to wymuszam na nim, żeby wystawił od ręki jakieś

29

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zaświadczenie. W końcu wystawił i bogu dzięki, bo informacja i dokumenty do

Polski do dnia dzisiejszego nie dotarły. Widocznie jeszcze prowadzą to kryminalne

śledztwo. Na odchodne młodszy oficer wyraża swój żal i ubolewanie, że tak się stało,

mówi, że Ukraina nie jest wcale taka zła itp. Ma rację. Właściwie to przecież mogło

się zdarzyć wszędzie, kradzieże w pociągach to nic niezwykłego. To była moja wina,

nie powinienem zasypiać w pustym przedziale. Ale trudno, stało się. Do końca

podróży pozostałem pod czułą i serdeczną opieką prowadników Stiopy i Hałki, za co

im jestem ogromnie wdzięczny.

Prowadnice bywają bardzo różne, ale z reguły są sympatyczne. Nie raz

nawiązywałem rozmowy, zazwyczaj opowiadały, jak to ciężko żyć w takim kraju jak

Ukraina, ile zarabiają, o rodzinie, o znajomych. Mnie oczywiście wypytywały, co tu

robię, jak jest na zachodzie, bo Polska to dla nich już zachód. Jeżdżąc na tych samych

trasach, już się rozpoznajemy, witamy i pozdrawiamy niczym starzy znajomi.

Ostatnio wsiadam do wagonu, tym razem trafiam na mężczyznę. Też bardzo

przyjemny chłopak. Zostało jakieś 20 minut do odjazdu, to wychodzę jeszcze na

powietrze, na peron. Patrzę w lewo – sąsiedni wagon obsługuje znajoma. Pamiętam,

jak częstowałem ją polską kawą i herbatą, a ona mnie ciasteczkami. Zauważa mnie,

kłaniam się, podchodzi i zaprasza do siebie na herbatkę, gdy ruszymy. Potem patrzę

w prawo, a tu też znajoma. Ta znowu mieszka w Z. na ulicy Wrocławskiej, jej córka

pracuje w Niemczech, ostatnio, gdy wysiadałem, prosiła: ,,przekażcie ode mnie

polskiej ziemi pokłon”, a pochodzi zdaje się z Moskwy. Jako nałogowy palacz

problem z zakazem palenia doskonale rozumiała. Przed każdym dłuższym postojem

szła przez swój rewir i informowała palaczy, że zaraz będzie postój, tyle i tyle minut,

i można spokojnie wyskoczyć na peron na papierosa; albo nawet w nocy, że co

prawda to nie żadna stacja, ale pociąg będzie stał jakiś czas w polu, to otworzy drzwi

i w korytarzu pozwoli zapalić. Też mnie zauważa, witamy się:

– Zapraszam do mnie w gości wieczorkiem, herbatki się napijemy. – Ileci gdzieś

dalej wzdłuż wagonów.

30

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Przy tylu zaproszeniach ta podróż też może szybko zlecieć. Nie korzystam

jednak. Zapadam się w kuszetkę z ciekawą książką i czas jakoś mija. Drugiego dnia

rano, jakąś godzinę przed przyjazdem do stacji docelowej, nagle w korytarzu pojawia

się ta z prawego wagonu. Teraz to się dopiero ze mną wita! Łapie i ściska za szyję,

obejmuje...

– A dlaczego w gości nie przyszedł? Wstydził się ? – pyta z uśmiechem.

Tłumaczę się chyba chorobą czy bólem nerek, życzy mi zdrowia i rozstajemy

się. Niedługo znów się spotkamy, bo na tej trasie podróżuję często.

Lubię patrzeć przez okno "pędzącego" pociągu. Ukraina jest piękna, duża i

oferuje widoki zróżnicowane, zależnie od okolic. Pagórki, lasy to za Lwowem.

Karpaty i step. Wielkie przestrzenie. Czasami nie widać nic na horyzoncie.

Miasteczka i wioski. Maszerujące stada kaczek i gęsi. Na wszystkich mijanych

stacyjkach ludzie z towarem próbują coś sprzedać. Raz mijaliśmy miejscowość, w

której chyba musiała być fabryka zabawek, bo wszystkie stragany zawalone były

pluszakami wszelkich rozmiarów. Niektóre większe od samych sprzedających.

Czytam napisy na mijanych dworcach, staram się zawsze skojarzyć, czy wiem coś o

danym miejscu.

Tarnopol,o wiadomo, masa repatriantów, dawne polskie województwo itp.

Winnica, kwatera Hitlera na wschodnim froncie, teren działania agenta

sowieckiego Kuźniecowa, tu Hans Kloss przebierał się w mundur niemieckiego

porucznika i szerzył dywersję.

Szewczenko to chyba od nazwiska poety Tarasa Szewczenki...

Ot, takie ćwiczenia pamięci i szarych komórek...

Zaporoże też łatwe, kozacy, Chmielnicki, „Ogniem i mieczem”... Ciekawa tu

wszędzie historia, wiążąca się z Polską, z sowietami i nie tylko... Czego ta ziemia nie

widziała: Tatarów, Turków, kozaków, Połowców, zbrojne chorągwie

Rzeczypospolitej, pancerne zagony niemieckie i sowieckie, partyzantów polskich,

31

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

sowieckich, rezunów UPA. Można tak wymieniać bez końca. Powstało o tym wiele

książek, filmów, opracowań i prac naukowych.

W ślimaczym tempie przejeżdżamy przez jakąś mieścinkę. Już niedaleko do

Lwowa. Odsuwam zasłonkę i tłumaczę nazwę na polski, Zadwórze. Kojarzę taką

pieśń „Kwiaty Zadwórza, czy pamiętacie” i dalej szło „Termopile, polskie Termopile,

to ofiara młodej polskiej krwi, pod kurhanem we wspólnej mogile wolna Polska

harcerzom się śni”. Tak, to musi być tu. Miejsce bitwy z bolszewikami. „Wyszło ich

ze Lwowa ponad trzystu, by zatrzymać Konnej Armii trzon, obronić Polskę od

bolszewizmu....” i jakoś dalej. I rzeczywiście. Zaraz stacją rzędy niskich wojskowych

białych krzyży i jeden wysoki. Cmentarzyk. Wszystko odnowione, wysprzątane i

zadbane.

Zadwórze było traktowane jak dalekie strategiczne przedpole Lwowa. Podczas

wojny polsko-bolszewickiej, kiedy Konarmia Siemiona Budionnego zbliżała się do

miasta w celu opóźnienia jej marszu, wyruszył oddział 330 Obrońców Lwowa ze

zgrupowania rotmistrza Romana Abrahama – młodzi ludzi, ochotnicy, często jeszcze

uczniowie, harcerzy, Orlęta Lwowskie, w tym wiele dziewcząt. Dowodził kapitan

Bolesław Zajączkowski. Przemieszczali się wzdłuż linii kolejowej. Znienacka zostali

ostrzelani z broni maszynowej, od strony Zadwórza zajętego już przez bolszewików.

Polacy formują trzy tyraliery i nacierają. Obok stacji stoją sowieckie działa.

Porucznik Antoni Dawidowicz prowadzi pluton, chce je zdobyć. Wtedy z lasu

szarżuje sowiecka kawaleria. Polacy odpierają natarcie i kontratakują. W południe

zdobywają stację kolejową, która potem w wyniku zaciętych starć przechodzi z rąk

do rąk. Żołnierze polscy zajmują również pobliskie wzgórze. Odparto kilka szarż

bolszewików. Zaczyna brakować amunicji. Ze Lwowa nadlatują trzy polskie

samoloty. Atakują nieprzyjaciela bombami i ostrzałem z karabinów maszynowych.

Przybywają kolejne oddziały bolszewików i zacieśniają okrążenie. Polaków

ostrzeliwuje ciężka artyleria. Kończy się amunicja. W ruch idą szable, bagnety i

kolby. Ocalałych około 30 ludzi wraz z kapitanem Zajączkowskim próbuje przebić

32

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

się do pobliskiego lasu. Otoczeni w pobliżu budki dróżnika podejmują jeszcze walkę

na bagnety i kolby. Nie mają jednak szans. Sowieci wściekli dobijają ich szablami i

bagnetami. Aby uniknąć niewoli kpt. Zajączkowski i kilku żołnierzy popełniają

samobójstwo. Ginie 318 Lwowskich Orląt. Nieliczni trafiają do niewoli. Zwłoki są

obdarte z odzieży i ograbione. Strasznie zmasakrowane, nie ma możliwości

identyfikacji. Wśród poległych jest kawaler Krzyża Walecznych i Virtuti Militari

Konstanty Zarugiewicz, dziewiętnastoletni uczeń, obrońca Lwowa z 1918 roku. Jego

matka wybiera później trumnę ze szczątkami N.N, która następnie zostaje

umieszczona w Warszawie w Grobie Nieznanego Żołnierza. Wszystkich poległych

pochowano właśnie w pobliżu miejsca bitwy.

Być może ich ofiara nie poszła na marne. Może faktycznie opóźnili atak na

Lwów. Budionny 20 sierpnia odstępuje od swoich planów i kieruje się na pomoc

Tuchaczewskiemu w okolicach Warszawy. Pod Komarowem w pobliżu Zamościa

zostaje zatrzymany i całkowicie wycofuje się na wschód.

Tu co krok to historia. Ta najbliższa, czyli najbardziej bolesna. Wspomnienia

cudem ocalałych, w porę ostrzeżonych, często przez sąsiadów Ukraińców, ludzi,

którzy wymknęli się mordercom UPA. Mógłbym przytoczyć setki przykładów.

Czystki etniczne. Zbyt to brutalne i bolesne, aby tu o tym teraz pisać, ale trzeba

pamiętać. Jesteśmy im to winni. Zwłaszcza teraz, kiedy zostali w imię jakiś wyższych

niezrozumiałych przyczyn, układów i potrzeb politycznych zapomniani, a wręcz stali

się niewygodni. Ich jedyną winą jest to, że zginęli z rąk „niewłaściwego” wroga,

gdyby zabiło ich NKWD, byliby „wymordowaną elitą polską”, a tak są tylko „naszą

trudną wspólną historią”... Podobnie traktuje się w pewnych kręgach konflikt i walki

polsko-ukraińskie z lat 1918-1919. Polska oficjalnie przeprosiła za „Akcję Wisła”

czy za Pawłokomlę. A czymś godnym pożałowania jest fakt, że prezydent Polski,

zaproszony na obchody rocznicy rzezi wołyńskiej przez rodziny pomordowanych,

odmawia, choć oficjalnie przyjmuje patronat nad odbywającym się w tym czasie w

Sopocie „Tygodniem kultury ukraińskiej”. Nie tędy droga. Podajmy choćby taki

33

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

przykład. Kobieta zamordowana przez banderowców. Gardło podcięte kosą i zwłoki

wrzucone do studni. W czasie I Wojny Światowej ta kobieta wraz z mężem, ludzie

bardzo zamożni, zaopatrywali Legiony Polskie w żywność i wiele innego

niezbędnego wyposażenia. Marszałek Piłsudski (tak hołubiony przez przedstawicieli

pewnej partii) niejednokrotnie wyrażał im wdzięczność za okazaną pomoc,

umożliwiając np. naukę ich dzieciom w elitarnych szkołach na koszt państwa. Dziś o

grób tej kobiety patriotki nikt z nich się nie upomni. A gdyby poświęcić choć jedną

tysięczną tej energii i zapału, jaką zużyto wobec ofiar Katynia... Ale po co? To my

tworzymy historię! Efekty takiej polityki, wprowadzania nowej wersji historii, już są

widoczne. Na popularnym portalu internetowym zobaczyć można takie zdarzenie.

Obrońcy krzyża pod Pałacem Prezydenckim protestują, jednocześnie wyrażają się

bardzo pogardliwie o ówczesnym rządzie polskim i oczywiście rosyjskim. W

pewnym momencie jedna z obrończyń zaczyna śpiewać „Pieśń obrońcy Lwowa”.

Śpiewa o Jurku Biczanie, poległym w 1918 roku w listopadzie w walkach o miasto,

nieletnim ochotniku. „Krzyżowcy” chyba jednak nie mają pojęcia lub wiedzieć nie

chcą o tym, że Jurek Biczan zginął w walkach z Ukraińcami. Jest tak jak w pieśni

Lecha Makowieckiego „Wołyń 1943”:

Czy spamiętasz Panie świata

męczenników tych z Wołynia

umierali z myślą o tej, która nigdy nie zaginie

Polska o nich zapomniała, rozpłynęła się w oddali

Czasem drżąca ręka starca świeczkę jeszcze tu zapali

Porastają chwastem zgliszcza, groby toną w bujnej trawie

Jutro już nie będzie komu świeczki za nich tu postawić.

Opamiętajcie się, panowie i panie politycy! Przecież na Ukrainie zbrodni

przeciw ludzkości nikt nie popiera! Może tylko jakaś marginalna część fanatyków,

ale tacy zdarzają się we wszystkich krajach. Upominając się o pamięć i prawa

34

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

swojego narodu, nie stracicie niczego w oczach Ukraińców !

Przeważnie wszystkie swoje eskapady po Ukrainie zaczynam we Lwowie. Stąd

łatwo i niedrogo można znaleźć połączenia ze wszystkimi miejscami dawnego

imperium. Wspaniały, przepiękny dworzec świadczący o wielkości, bogactwie i

znaczeniu miasta. Lwów to przecież stolicja Galicji. Mieszanka kultur,

wielonarodowościowość. Często nazywany Paryżem czy Rzymem wschodu

(Rzymem to dlatego, że również wznosi się na wzgórzach). Wiele o nim napisano,

toczą się cały czas dyskusje nad jego statusem historycznym, kulturowym,

narodowym. Ja przede wszystkim staram się go poznać po swojemu. Znam go od

dziecka z opowieści dziadków, sąsiadów, znajomych. Zawsze wspominali go z

zachwytem wręcz, czcili jako coś niepowtarzalnego, jedynego. Słyszało się też

ironiczne, złośliwe uwagi o lwowiakach typu „chlib, mliko, tajojki, lwowskie

chamstwo i prostactwo”, od ludzi pochodzących z innych stron naszego wspaniałego

kraju, ale być może powodowała nimi zazdrość, kompleksy. Łatwo to udowodnić, ale

nie czas i miejsce na to. A także nie ma najmniejszego sensu. W ich przypadku

postępujmy tak, jak śpiewali lwowskie batiary w jednej z licznych, cudownych

piosenek „a kto Lwowa nie szanuji naj nas w dupe pocałuji”.

Do lwowskich korzeni przyznaje się w tej chwili tylu obywateli, że jak to

policzył jeden naukowiec, miasto musiałoby przed wojną mieć około 6 milionów

mieszkańców. Bycie lwowiakiem chyba ich w jakiś sposób nobilituje. Łatwo to

wytłumaczyć. Lepiej jeśli przodkowie pochodzą z europejskiej metropolii, gdzie

rozwijała się wspaniale kultura, nauka, architektura, jeździły elektryczne tramwaje,

tętniło życie towarzyskie, ulica dyktowała style, modę, działały znane teatry,

kabarety, niż z zacofanej wsi ukraińskiej, gdzie o toalecie, nawet takiej drewnianej,

często nikt nie słyszał.

Osobiście spotkałem się z przypadkiem faceta pochodzącego z rodziny

niemającej pojęcia o czymś takim jak polskość we Lwowie – dla nich lwowianie byli

35

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zawziętymi, wrednymi, zacofanymi, ewentualnie spolszczonymi Ukraińcami, którzy

z przyczyn materialnych kiedyś przeszli na katolicyzm (ale jednak te straszne geny

często biorą górę) – który pod wpływem swojej drugiej żony stał się prawdziwym

batiarem i piewcą polskości kresowej. Oczywiście rodzina jego teściowej była

najważniejszą, najbardziej popularną, wpływową i opiniotwórczą w Galicji. Wydała

najlepszych prawników, posiadała niezmierzone bogactwa m.in. szyby naftowe w

Borysławiu, o takich drobnostkach jak luksusowe automobile już nie wspominam.

Cały czas słyszy się od niego, jak to smakuje karp po lwowsku, jak wygląda lwowska

zastawa stołowa, jaki to w domu wisi piękny lwowski obraz... no i oczywiście, tu

muszę zacytować: „mieszkali przed wojną we Lwowie w polskiej dzielnicy”. Jakiś

czas temu wrzuciłem ten temat na jedno z for internetowych historycznych i do

dzisiaj amatorzy historii, zawodowi badacze i historycy oraz dawni mieszkańcy łamią

sobie głowę, gdzie znajdowała się dokładnie ta niby dzielnica polska. Koledzy z

pracy (kiedy akurat pracował, bo jak u serialowego Ferdka nie zawsze w tym kraju

jest praca dla ludzi z jego kwalifikacjami) mieli go za prawdziwego batiara. I na tym

poprzestańmy, bo to temat na inną opowieść, być może fantastyczną, i pole do popisu

dla psychologa lub psychiatry. Lwów więc do dzisiaj nobilituje i leczy kompleksy.

Prawdą jest, że w dawnym Lwowie jak w każdym dużym mieście istniał

również półświatek. Dziewczyny lekkich obyczajów, batiarka, kieszonkowcy,

mordercy, złodzieje i włamywacze dżentelmeni, kasiarze. Koloryt tego pięknie

oddają piosenki lwowskiej ulicy .Polecam: „Na Łyczakowskiej”, „Ballada o

Białoniu”, „Na Batorego” i wiele, wiele innych. Mówiono nawet, że we Lwowie to

tylko „kurwa i złodziej”. Taką scenkę opowiadał mi dziadek.

– Wysiadam na dworcu we Lwowie, a tam prostytutki na peronie dorwały

starego Żyda, zabrały mu kapelusz i grały nim jak piłką, podawały sobie, a on biedny

miotał się od jednej do drugiej, skakał z wyciągniętymi rękami, próbował złapać i

wołał: „aj, aj, aj, panie, oddajcie”.

A babcia opowiadała:

36

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Żyliśmy wszyscy razem, wspólnie. Miałam koleżanki Ukrainki i Żydówki.

Jako dzieciaki biegaliśmy na jakieś ceremonie i do cerkwi, i pod synagogę, oni

przychodzili do nas. Mieszkaliśmy niedaleko torów kolejowych, jeździł wtedy taki

pociąg międzynarodowy, bardzo drogi i elegancki, Lux Torpeda. Patrzyło się na

zegarek i leciało szybko na nasyp oglądać, jak przejeżdżał. „Chodźcie, zaraz będzie

Lux Torpeda!!!” A torpeda tylko przeleciała i tyle ją było widać.

Tamtego miasta już nie ma, ale Lwów nadal jest piękny i pasjonujący. Urokliwe

zaułki, zakamarki i uliczki. Udawał Paryż w radzieckiej wersji „Trzech

Muszkieterów”. Grała tam też Odessa, a Kamieniec Podolski znany nam z „Pana

Wołodyjowskiego” był twierdzą La Rochelle.

Wały Hetmańskie i opera. Przechodząc obok, zawsze przypomina mi się

sowiecki film propagandowy z 1939 roku. Tędy właśnie przejeżdżają radzieckie

oddziały wyzwolicieli, a tłumy mieszkańców wiwatują rozradowane, rzucając

bukiety kwiatów. Lektor sączy umiejętnie propagandowy tekst. Kolejna scena to

wiec pod pomnikiem Mickiewicza. Tu naród słucha uważnie i potakuje agitatorowi,

nauczycielowi nowego prawa i historii. „Mickiewicz-nacjonalista. W swoich

wierszach nawoływał do nienawiści do Ukraińców i Żydów. Te czasy już nigdy nie

powrócą”. Tłumy uśmiechniętych mężczyzn i kobiet z walizkami w rękach idą w

stronę dworca kolejowego – „bezrobotni lwowscy, a stanowili oni jedną trzecią

mieszkańców miasta, odjeżdżają do pracy na terenie Związku Radzieckiego” . Jak,

kogo i po co wywożono naprawdę ze Lwowa, wszyscy chyba dzisiaj dobrze wiedzą.

Następny film, jaki widziałem, to już 1944 rok i przemawiający na Rynku marszałek

Koniew. Do mieszkańców wtedy dotarło, że na zawsze pozostaną, jeśli chcą tu

mieszkać, obywatelami radzieckimi. Tak będzie, po to ich oswobodzono. O udziale

jednostek Armii Krajowej w walkach o Lwów – oczywiście ani słowa.

Niedaleko opery, po drugiej stronie ruchliwej ulicy znajduje się restauracyjka, a

właściwie lokal gastronomiczny, bo to określenie do tego typu przybytku bardziej

pasuje. Cztery sale, samoobsługa, można tu niedrogo i całkiem przyzwoicie zjeść

37

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

wszelkiego rodzaju dania, deserowe także, a co najważniejsze pokrzepić się

alkoholem. Często tu przesiaduję, zabijam czas. Bywa tu cały przekrój mieszkańców

miasta, bo turyści raczej w takie miejsca nie zaglądają. Wpadają ludzie interesu w

eleganckich garniturach z wiecznie dzwoniącymi telefonami i babuszki w chustkach

na talerzyk barszczu. Młodzież świętująca urodziny przy butelce szampana,

wręczająca młodemu jubilatowi prezenty, czy pary tak po prostu tylko na obiad.

Bardzo często do każdego posiłku zauważam kieliszki i obowiązkowo karafkę. Ale

cisza, spokój i kultura. Raz nawet popijali zdrowo kibice w szalikach, bo akurat grały

„Karpaty”, i też zachowywali się jak normalni ludzie. Siedząc raz blisko baru, widzę

wchodzących dwóch starszych panów, obaj pod krawatami. Czytają cennik za

plecami kasjerki i jeden z lekkim zdziwieniem, widząc ceny napitków podane za 50

gram, pyta:

– A po 100 nie można?

– Można, można – odpowiada kobieta..

– A to proszę trzy razy po 100, trzy kawałki chleba... – Płaci, zabiera tackę i

znika w małej sali z kolegą. Po kilkunastu minutach pokrzepieni zwracają tackę z

pustym szkłem i wychodzą. I takie atrakcje można obserwować przez cały dzień.

Właśnie tam, czytając i studiując wnikliwie potrzebne mi do czegoś wspomnienia

przedwojennych oficerów, natrafiam na ich relacje dotyczące Lwowa. Na przykład

Józef Kuropieska w swych „Wspomnieniach oficera sztabu 1934-1939” pisze: „W

czasie postoju pociągu szkolnego któryś z kolegów zauważył, że w Polsce jest

nadmierna liczba Lwowiaków, gdyż prawie co siódmy obywatel twierdzi, że

pochodzi ze Lwowa. Po bliższym sprawdzeniu okazuje się, że jest obywatelem

odległego miasteczka czy osady w powiecie trembowelskim czy borszczowskim. Nie

tak jak nasz F. Goertz, co do którego nie ma wątpliwości, dzięki jego akcentowi i

zachowaniu się, że dzieciństwo i młodość spędził w grodzie nad Pełtwią. Kończąc

swą tyradę, kolega ów zapytał Goertza, jakie gimnazjum skończył we Lwowie. Ku

zdziwieniu wszystkich przysłuchujących się ten odpowiedział: Ta gimnazjum ta ja

38

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

skończył w Sanoku. Najbliżsi rzucili się do niego, by go wyłaskotać, że nas tak długo

swoim tajowaniem i akcentem radcy Strońcia – jednego z bohaterów Lwowskiej Fali

– nabierał”. Kuropieska wspominał też swoją podróż słynną Luxtorpedą. Znowu

generał Stanisław Maczek, rodowity lwowiak zresztą, w swoich wspomnieniach

często wraca do rodzinnego miasta. Podczas swojego pobytu w Szkocji jeszcze nie

zdawał sobie sprawy, że nigdy w życiu tu nie przyjedzie. „Mieliśmy polskie teatry.

Na czoło wysunęła się Lwowska Fala. Czy dlatego, że Lwów? Zajmowałem z

rodziną mą duży dom w Cairnhill pod Forfar, oddany nam przez szczerze Polakom

oddaną Right Honourable Miss Nancy Arbuthnot. A że dom był naprawdę obszerny –

jak polski dwór – nie dziw, że po każdym występie Lwowskiej Fali dokończenie było

u nas z wszystkimi aktorami i częścią widzów z Forfar. Nasza pieśniarka lwowska

Włada Majewska i Mira Grelichowska, Budzyński, Wieszczek, Szczepcio i Tońcio,

Strońć, Rapacki, Bojczuk, Henio Hausman z akordeonem i kuzyn mój Staszek

Czerny, zanim przeszedł z teatru na czołg strzelców konnych”.

Albo ten Lwów z czasów mojego dzieciństwa. Pojawiający się w

opowiadaniach starszych. Bardzo często i w odniesieniu do wszystkiego. I

opowiadania tych, którzy tam pojechali, bo pojawiła się taka możliwość, już w latach

60-tych, odwiedzenia bratniego ZSRR. Wyjazdy bardzo często o podłożu

zarobkowym, dyskusje o tym, co można zabrać, a co przywieźć i jak zorganizować

tam kupno wyrobów jubilerskich i tak chodliwego u nas złota. Pan T. Wspominał:

„Jeździliśmy często. Jednego razu byliśmy na wycieczce autokarem. Na parkingu

ukradli z autobusu reflektory. Wezwano milicję. Zjawił się funkcjonariusz z

raportówką.

– Co się stało? – Kierowca opowiedział o zdarzeniu. – Aha... – Milicjant wyjął z

raportówki płachtę szarego papieru, z kieszeni kopiowy ołówek, popluł, torbę położył

na kolanie i przystąpił do spisywania raportu. – Jakie to były dokładnie lampy? –

Kierowca opisał jeszcze raz wszystko ze szczegółami. Raport gotowy, milicjant

39

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

postawił na nim jeszcze pieczęcie, aby nadać mu mocy prawnej i wręcza naszemu

szoferowi.

– A na co mi to?! Niech Pan złodzieja łapie!

– Złodzieja ja już nie złapię, a to dla ciebie papier, żebyś ty wytłumaczył się i

rozliczył przed polskimi władzami.

Kolega miał zaporożca, psuł się, jak wszystkie samochody wtedy. Wiedział, że

jadę do Lwowa, to dał mi jakieś 120 rubli i poprosił o kilka części. Nie można ich

było kupić w sklepach, ale miejscowy skierował mnie do jakiegoś warsztatu

przyzakładowego i kazał zwrócić się z tym do Olega. Tak zrobiłem. Oleg wysłuchał,

czego potrzebuję, kazał poczekać, po jakimś czasie zjawił się z kartonem

wypakowanym częściami i podał jakąś bardzo śmiesznie niską cenę, 20 rubli chyba,

nie pamiętam dokładnie. Dałem mu 50, nie chciał przyjąć, ale nalegałem. Ten

pomyślał chwilę jak fachowiec...

– Czekaj, jak to zaporożec, to psuje się też często to i to, i jeszcze to –

wymieniał po kolei – więc ja ci to wszystko dam, będzie na zapas. Poleciał i za

chwilę wrócił, zaopatrując mnie jak należy.

Kolega w Polsce był bardzo, bardzo szczęśliwy.

Złoto też się woziło, jak się udało kupić. Raz chciałem medalik albo krzyżyk,

ale ten, co nas zaopatrywał, skrzywił się.

– U nas tego nie kupisz, możesz co najwyżej zapytać u popa w cerkwi.

Poszedłem zatem do popa i mówię, że chciałem krzyżyk kupić dla matki albo

medalik. Pop czystą polszczyzną odpowiedział:

– Jeśli to dla matki, mogę podarować, bez żadnych pieniędzy, ale prawosławny,

a myślę, że mamie raczej nie o taki chodzi.

I nie skorzystałem.

Pani J. te czasy do dzisiaj wspomina z uśmiechem na ustach.

– No ja przecież rodowita lwowianka jestem, co prawda wyjechałam do Polski,

gdy miałam 3 lata i niewiele pamiętam. Ale tam pięknie! Lubiłam tam jeździć.

40

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Znajomych też wielu było. Tak, handlowało się. Tam się zawsze coś sprzedało,

wszystko szło za duże pieniądze. Na granicach wtedy strasznie kontrolowali.

Pieniądze było strach wozić a co dopiero złoto. A tam tylko złoto warto było kupić,

bo co? Tylko na tym był biznes. No dolary jeszcze były w bardzo dobrej cenie dla

nas, ale problem z tym był taki, że w obiegu mieli tylko bardzo małe nominały, takie

jednodolarówki, no pięcio– to już maksymalnie. I nie było gdzie wymienić na

grubsze. Strach z tym było przez granicę, jak to schować? Zaraz by zabrali. Złoto

można było kupić i w sklepie. Jeśli ktoś cię polecił i odpowiednio rozliczyłeś się z

ekspedientką, to bez problemu. Pierwszy raz ustawili mi transakcję, no dać trzeba

było sprzedawczyni w sklepie 20 rubli. Dobra, poszliśmy do domu towarowego w

Rynku, tam na odpowiednie stoisko, poprosiliśmy o umówiony towar, a tu akurat w

sklepie kontrola! Odłożony więc dla mnie pierścionek mogłam kupić bez żadnej

łapówki. Ale powiedziałam, że dam to znaczy, że dam! Mówię do ekspedientki, czy

mogłaby zapakować mi w inne pudełko? W innym kolorze? I oddaję to, które miałam

wsuwając do niego te 20 rubli. Dziewczyna połapała się od razu, o co chodzi. Od

tamtej pory zawsze wszystko wszędzie tam udawało mi się załatwić. Kiedyś nawet

miałam ochotę na schabowego, a znajomi pytają: „Ty co? Widziałaś w mięsnym, co

można najwyżej kupić? Taką rąbankę”. A ja poszłam do mięsnego i schab

załatwiłam. No ten pierwszy raz na granicy trzepali bardzo. Ja miałam ten złoty

pierścionek na palcu, wytłumaczyłam się, że ja się we Lwowie urodziłam, dostałam

go w prezencie teraz od rodziców chrzestnych... i sprawdzali niby? Nie było u mnie

nigdzie metki od niego na wszelki wypadek, więc jakby co, to nie do udowodnienia,

że to na handelek. A metkę już wcześniej posłałam listem do Polski.

We Lwowie jako mieście wielokulturowym na bazarze w grudniu słuchałem

puszczanych przez megafony kolęd. Melodie znane jak nasze polskie, tylko tekst

ukraiński. Ale wszystko jedno, i tak przyjemnie. Na wschodzie Ukrainy często mnie

pytano o nasze polskie Boże Narodzenie. Jednego roku utknąłem tam do 3 stycznia,

41

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

postanowiłem więc w miarę swoich skromnych umiejętności kulinarnych przybliżyć

grupce przyjaciół nasze zwyczaje. Odbyła się więc tradycyjna polska wigilia. Był

barszcz, uszka, pierogi, ryba i oczywiście prezenty. Wszyscy podeszli poważnie i z

szacunkiem do tematu. Chwalili, dopytywali się o szczegóły, przepisy itp. Tam

świętuje się inaczej. Nowy Rok to powszechnie wiadomo, największe święto, jak

nasze Boże Narodzenie. Ja od siebie mogę dodać tylko, że w życiu nie widziałem

takich kolejek po wódkę, nawet w Polsce podczas stanu wojennego, jak na Ukrainie

w dniu 31 grudnia. Ale najbardziej urzekły mnie obchody Dnia Kobiet. Na miejsce

przybyłem 6 marca. Dziwiły mnie bardzo tłumy i kolejki w sklepach, takie jak u nas

przed poważniejszymi świętami, ludzie ogarnięci typową przedświąteczną gorączką.

Na ulicach, bazarach okresowe stragany z pamiątkami, laurkami i wielkie ilości

kwiatów. Ludzie z bukietami. W końcu ktoś mi objaśnił, że już przygotowują się do

hucznych obchodów święta 8 marca. Znajome kobiety wracały z pracy obdarowane

słodyczami, prezentami i kwiatami. Goździki, róże, tulipany, wszystko znajome.

Wyjątek stanowił mężczyzna oczekujący kogoś z wiązanką, jak na nasze zwyczaje

typowo cmentarną.

– Ten chyba na pogrzeb – rzuciłem.

– A ty co? Na kobietę czeka, święto przecież!

– Z taką wiązanką? W Polsce na cmentarze takie się nosi!

– U was może na cmentarze, a tu ukochanej kobiecie – podsumowano i

rozmowa na ten temat zakończyła się.

Ósmego marca uwagę moją przyciągnął tłumek mężczyzn stojących w sklepie

przed regałami z bombonierkami i słodyczami. Wyglądali trochę zabawnie, niektórzy

w słynnych czapkach uszatkach, przeliczając dostępne środki i porównując wnikliwie

ceny produktów. Wszystko w wielkim skupieniu. Ja sam zmuszony byłem ulec magii

świąt i zakupić kilka bukietów i innych podarków dla znajomych, żeby nie wyjść na

całkowitego prostaka i aroganta. Jak świętować to świętować, nie muszę wspominać

o wylanych hektolitrach odpowiednich napojów, co zauważalne było i na ulicach, od

42

 

000014.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

szampana do niezastąpionej gorzałki.

43

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

ELEKTROWNIA

Rzeka Dniepr jako najbardziej „zasobna w energię” na Ukrainie, w czasach

sowieckich zabudowana została kaskadą 6 elektrowni wodnych o łącznej mocy

ponad 3700 MW. Krzemieńczucka, kachowska, dnieprodzierżyńska, zaporoska,

kijowska i kaniowska. I tam gdzie sięgały Kresy dawnej Rzeczypospolitej, gdzie

bywali Chmielnicki, Skrzetuski, Tuhaj-bej, dosłownie vis a vis Zaporoskiej Siczy,

wznosi się majestatycznie kolos wielkiej zapory na Dnieprze o wysokości 60 i

długości 760 metrów. Wchodzi ona w skład hydrowęzła obejmującego zbiornik

wodny o powierzchni 420 km2 i Elektrownię Dnieprogres. Budowę obiektu

rozpoczęto w 1927-28 roku zgodnie z założeniami stalinowskich „pięciolatek”

industrializacji i elektryfikacji ZSRR. Ujarzmienie tak potężnego żywiołu nie było

proste, ale naród wspomagany strachem i pojony ideologią potrafił dokonywać

cudów. Już w 1932 roku na ukończonej zaporze oddano do użytku drogę dla ruchu

kołowego i kursować zaczęły nawet tramwaje, a elektrownia osiągnęła moc 560 MW.

Powstanie zbiornika wodnego spowodowało też zalanie słynnych dnieprzańskich

progów skalnych i umożliwiło żeglugę w dolnym i środkowym biegu rzeki. Niestety

nie ma możliwości poznania szczegółów tych osiągnięć. Jak to w systemie

totalitarnym nie pozostało zbyt wiele dokumentacji, a dostęp do niej jest w zasadzie

niemożliwy. Świadków też już nie znalazłem. Na moje pytania wszyscy zagadnięci

odpowiadali tylko coś w rodzaju: „człowieku, ilu tam ludzi zginęło...”. Jedynym

materiałem chyba ogólnie dostępnym to książka L.I. Kucharenki z lat

pięćdziesiątych, ale to same peany na cześć wyższości społeczeństwa

komunistycznego nad kapitalistycznym, walce klas, przemówienia i pochwały

czerwonych wodzów itp.

Podczas II wojny światowej po wyzwoleniu Zaporoża rozpoczęto rozbudowę i

modernizację elektrowni do stanu w zasadzie zbliżonego do tego z dnia dzisiejszego.

44

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Było to również niemałe przedsięwzięcie. I tu udaje mi się dotrzeć do jego

uczestników. Bez większego trudu umawiam się na rozmowę. Małe mieszkanko przy

Prospekcie Lenina (podobno jest to najdłuższa ulica w Europie). Wita mnie

uśmiechnięte starsze małżeństwo. Poznali się i pokochali, pracując jako młodzi

komsomolcy na tej właśnie wielkiej budowie. Bardzo romantyczne. Chętnie podzielą

się swoją wiedzą i przeżyciami z czytelnikami. Pamiętajmy, że to pokolenie urodzone

i wychowane już w czasach stalinowskich, więc wnioski wyciągnijmy sami. Pijemy

herbatę i spokojnie słucham opowieści.

„23 lutego 1944 roku Narodowy Komitet Obrony zadecydował o zwróceniu

władzom cywilnym Elektrowni Dnieprogres im. W. I. Lenina. Dyrekcji

przedsiębiorstwa polecono przeprowadzenie wielu pilnych zadań, ustaleń, a w

szczególności wykształcenie i zorganizowanie specjalnych budowlano-montażowych

ekip zwanych Dnieprostrojcami (budowniczowie Dniepru). Dla rozwiązania tego

problemu do Zaporoża przybyła grupa kadry kierowniczej prowadzonej przez

głównego inżyniera F.G. Łoginowa, zastępcę Ludowego Komisarza elektrowni

ZSRR. Rozpocząć należało od usunięcia przeszkadzającego gruzu, rozbitego betonu,

którego zalegało jakieś ćwierć miliona metrów sześciennych. W tym samym czasie

prowadzono też inne roboty przygotowawcze. Wkrótce został przebity pierwszy

tunel, otwór dolny, których potem było 16 i umieszczony silniczek o mocy 3 kW. I to

tam, gdzie dawniej energetyczne możliwości mierzyło się setkami tysięcy kilowatów!

7 lipca 1944 roku w rany tamy wylano pierwszy metr sześcienny betonu.

W związku z trudnościami, bo był to jeszcze czas wojenny, przy robotach

przewidywano maksymalne wykorzystanie lokalnych dostępnych materiałów.

Opierano się na takich urządzeniach i maszynach, jakie były dostępne w danej chwili

lub wykonane we własnym zakresie. Uruchamiać Dnieprogres zjeżdżali się dawni

jego budowniczowie i pracownicy, a także młodzież, która dopiero stawiała pierwsze

kroki w swoim życiu. Dla niej jak i dla weteranów słowo „odbudowa” stanowiło

symbol. Trudno było budowniczym odnawiać tamę. Złe warunki mieszkaniowe, brak

45

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

żywności, a w pracy ani narzędzi, materiałów, ani maszyn. Nikt nie narzekał.

Przecież na froncie było jeszcze trudniej. Jak całej Radzieckiej Ukrainie tak i nam

ogromną pomoc okazywały bratnie republiki, a przede wszystkim wielki naród

rosyjski. Z rezerw przeznaczonych dla frontu Narodowy Komitet Obrony przyznał

nam 44 samochody ciężarowe. Armia przysłała brygadę inżynieryjno-budowlaną, a

flota grupę płetwonurków. Kolej kilka parowozów i trzysta zdobycznych wagonów.

W czasie wykonywania najbardziej czasochłonnych prac z dalekiej Buriacko-Mongolskiej Autonomicznej Republiki przybyły 252 konie, a zaraz potem jeszcze

127 z Mołdawii. Dzięki temu udało się częściowo zrekompensować braki maszyn

budowlanych.

Pierwszego grudnia 1944 roku Narodowy Komitet Obrony orzekł „w sprawie

środków pomocy w odbudowie Elektrowni im. W.I. Lenina” – jej zwiększenie. Coraz

większą liczbę pociągów wysyłano do Zaporoża z Uralu i Syberii, z Moskwy,

Leningradu, Baku, Petrozawodska, Taszkientu i innych miast kraju. Drewno

budowlane spławiano Dnieprem przez progi, które pojawiły się w związku z

obniżeniem poziomu wody uciekającej przez ubytki w zniszczonej tamie. Na

tratwach znowu stanęli smagli od wiatru, barczyści flisacy-piloci z Kamienki

Dnieprowskiej. Wśród nich wyróżniał się i był darzony wielkim szacunkiem przez

budowniczych Kuźma Iwanowicz Kazaniec. Prowadził on karawany flisaków przy

pierwszej budowie tamy i chętnie podjął się tej niełatwej, często niebezpiecznej pracy

przy jej odbudowie.

Za wynik i jakość pracy budowniczowie odpowiadali przed całym krajem.

Prawie wszystkie komsomolsko-młodzieżowe kolektywy przyznały sobie prawa i

obowiązki frontowe. Jednym z pierwszych takich był zespół Ani Łoszkariewej, która

przyjechała na naszą budowę z Uralu.

W ulotkach „Prawdy” razem z wiadomościami o ilości ulic zajętych przez nasze

wojska w Berlinie publikowano raporty o ilości betonu wlanego w zranioną tamę i

nazwiska tych, którzy tego dokonywali: Marii Bielik, Żeni Romanko i wielu, wielu

46

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

innych.

Budowniczowie rozumieli, że dla ożywienia gospodarki jest bardzo potrzebna

stal, której do wybuchu wojny głównym producentem była fabryka

ZAPOROŻSTAL. Jak i samej ZAPOROŻSTALI, tak i innym dużym

przedsiębiorstwom Przydnieprza potrzebna była praca Dnieprogresu. Dlatego właśnie

odbudowa tych obiektów stała się priorytetem. Były to dwa główne projekty

budowlane kraju.

W sierpniu 1946 roku pierwszym sekretarzem zaporoskiego komitetu partii

wybrany został Leonid Ilicz Breżniew. O tych trudnych warunkach wspominał

później Leonid Ilicz:

„Potrzebna była ogromna praca organizacyjna wśród mas, polityczna uwaga,

operacyjne umiejętności zarządzania, żeby prawidłowo oceniać sytuację, zarys

głównych obszarów działania, skoncentrować wysiłki i zasoby na głównych

odcinkach. Potrzebne były bolszewicki cel, bezgraniczna wiara w nasze siły, silna

wola i ogromna pracowitość żeby pokonać wszystkie przeciwności i osiągnąć

sukces”.

Wciąż przed budowniczymi i montażystami wyrastały niezmiernie trudne

zadania .I zawsze pierwszemu sekretarzowi partii udawało się razem z kolektywem

rozwiązywać problemy i brać udział w osiąganiu sukcesów. Było to możliwe tylko

dzięki ciągłemu przebywaniu i wręcz przyjaźni z ludźmi. L.I. Breżniew znał nie tylko

kierownictwo budowy, ale i wielu prostych, zwykłych robotników. Znał nie tylko z

widzenia, ale dobrze!!! On często wyrażał się ciepło i serdecznie o przodujących

pracownikach.

Zaporoskij Komitet Partii mobilizował na pomoc Dnieprostrojcom także

pracowników rolnych. Na czele tych grup stawali po prostu rejonowi sekretarze

komsomołu.

Duże trudności pojawiły się podczas wybijania dolnych otworów. Tunele

przeprowadzono i wykonano w sposób nieznany na świecie i przez specjalistów od

47

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

inżynierii wodnej, wybuchami uwalniającymi. Były problemy z zamykaniem

otworów z powodu wielkiego ciśnienia wody. Ogłoszono konkurs na najlepsze

inżynieryjne rozwiązanie problemu, pomysły nie dawały zadowalających rezultatów.

Sprowadzono płetwonurków. Opuszczano ich do wody w specjalnej żelaznej klatce

uniemożliwiającej wessanie ich w otwory. A kiedy przepływ wody udawało się

zmniejszać, przychodziła kolej budowniczych. Oni docierali krok po kroku w tunel,

w dole którego z prędkością pociągu kurierskiego przesuwała się woda na wysokości

metra. Inżynierowie i zwykli robotnicy wykazywali się prawdziwym bohaterstwem.

Popularne było wtedy takie powiedzenie: „Kto się boi wody, ten nie ma czego szukać

w tunelach”. Nie każdy mężczyzna ośmielił się tam wejść, a dziewczyny z brygad

Poliny Szyło czy Paszy Korobowej pracowały tam. Nigdzie i nigdy tak głęboko

jeszcze nie betonowano jak przy renowacji Dnieprogresu. Najlepiej ze wszystkich z

tą trudną pracą poradziła sobie brygada majstra Praskowej Iwanowny Kancelarist.

Komuniści Dnieprostroja dobrze zapamiętali dobrze Pierwszą Konferencję

Dnieprostojewską z udziałem Leonida I. Breżniewa. On skoncentrował uwagę

komitetu i wszystkich delegatów na takich ważnych zadaniach jak organizacja

masowej pracy politycznej i szerokiego wdrażania współzawodnictwa

socjalistycznego.

Kiedy w styczniu 1947 roku miał ruszyć próbnie pierwszy hydrogenerator,

zaszczyt przecięcia czerwonej wstęgi na regulatorze turbiny budowniczowie

zaproponowali Leonidowi I. Breżniewowi. 3 marca agregat zaczął pracować. Było to

wielkie zwycięstwo na tym trudnym froncie. Przecież nie minęły jeszcze dwa lata od

zakończenia wyniszczającej wojny, a Dnieprogres, dzieło i duma całego radzieckiego

narodu, gotów do eksploatacji! W tym roku były już pod ciśnieniem jeszcze dwa

agregaty i tu należy też wspomnieć o dwóch amerykańskich agregatach, które

montażystom naszym przysporzyły niemało kłopotów i na prawie dwa miesiące

opóźniały uruchomienie wszystkiego. Z czterech kompletów łożysk oporowych jeden

okazał się takim dobrej jakości. Start drugiego i trzeciego hydrogeneratora opóźniał

48

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

się. Wtedy nasi montażyści postanowili przysposobić łożyska od starych

zniszczonych agregatów. Przedstawiciele firmy „General-elektrik” kategorycznie się

sprzeciwiali temu, a było jasne, że robią to tylko z innych powodów.

Głównych inżynierów I. Kandałowa (Dnieprostroju) i K. Mielniczenkę

(Hydromontażu) zaprosił do siebie L. I.Breżniew. Omawiano problemy w spokojnej,

rzeczowej atmosferze. Pierwszy Sekretarz wnikał we wszystkie szczegóły, problemy

techniczne, cierpliwie słuchał objaśnień, rozwiązań i propozycji. Upewniwszy się w

tym, że eksperyment ze startem na starych łożyskach nie wymaga żadnych przeróbek

i nie zagraża niczym generatorowi, Leonid Ilicz wydał polecenia, by przygotowywać

się do uruchamiana urządzeń, a odpowiedzialność całą i za wszystko przed

wszystkimi instytucjami wziął na siebie. Na przerobionych łożyskach uruchomiono

agregaty drugi i trzeci! Właściwie na wszystkich trzech amerykańskich generatorach

pracowały nowe łożyska skonstruowane i wyprodukowane w leningradzkiej fabryce

„Elektosiła”.

W 1948 roku ruszył bez problemów pierwszy agregat radzieckiej konstrukcji i

produkcji. Obłudny „Głos Ameryki” zdążył ogłosić, że w związku z odjazdem

amerykańskich specjalistów nic nie udaje się naszym energetykom i agregat pracuje,

nawet nie wykorzystując połowy swoich możliwości. W rzeczywistości wszystko

było odwrotnie! Przy normalnym trybie pracy wydajność amerykańskich turbin była

dużo mniejsza. Radziecki sprzęt okazał się bardziej niezawodnym i wygodnym w

eksploatacji. Wirnik amerykańskiej turbiny składał się z trzech części, a nasze były

lepsze, całościowe z usprawnionymi ostrzami. W amerykańskiej łożyska trzeba było

smarować olejem, naszym woda nie przeszkadzała. Kiedy w amerykańskie woda się

dostawała, trzeba było je zatrzymywać, radzieckie pracowały nadal. Przewagę

technologiczną nad sprzętem importowanym miały także nasze generatory.

Odbudowa obiektu jest prawdziwym przykładem zjednoczenia sił, środków na

wszystkich odcinkach przy wielkiej pomocy partii. W grudniu 47 roku Leonid Ilicz i

wielu innych działaczy zasłużonych odznaczeni zostali orderami Lenina.

49

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Pierwszego maja 1948 Dnieprostroj otrzymał najwyższą nagrodę państwową!

Na piersiach wielu budowniczych zawisły ordery! Około 646! Początkowo

uruchomiono 3 hydrogeneratory zamiast planowanych 2! A przy instalowaniu 5

wykorzystywano już wiele nowoczesnych rozwiązań! Jeśli osuszanie importowanego

generatora dawniej zajmowało około miesiąca, to radzieckiemu potrzeba było 5-8

dób! Kolejne agregaty były uruchamiane także przed planowanym terminem! W

czerwcu 1950 roku pracowały już wszystkie 9!!! Pięć lat od zakończenia

wyniszczającej wojny Dnieprogres stał się piękniejszy, lepszy i mocniejszy! W

porównaniu z osiągami przedwojennymi początkowo moc wzrosła o 16 procent, a

suma wyprodukowanej energii w końcu pierwszej powojennej pięciolatki

przewyższyła dawną o 45 procent! Wartość dodatkowo wytworzonej energii

właściwie w pełni pokryła koszty odbudowy!”.

Tyle wyniosłem z opowieści mojego gospodarza. O sukcesach komunistycznych

mógł opowiadać jeszcze długo, ale może oszczędźmy sobie tego! Wyjaśnił mi

jeszcze:

„Dnieprogres po wojnie osiągnął wydajność 1400 MW. Linie wysokiego

napięcia na Ukrainie (ponad 81 tys. km) łączyły wszystkie elektrownie w 2 systemy:

wschodni, włączony do ogólnego systemu europejskiej części ZSRR i zachodni MIR

z sąsiednimi krajami socjalistycznymi. Linia o napięciu 750 tys. V od roku 1975

łączyła Zagłębie Donieckie z Ukrainą Zachodnią”.

Kolejną modernizację elektrownia przechodziła w latach 1969-80, w wyniku

której wydajność wzrosła do 1581 MW. W stanie niezmienionym właściwie

funkcjonuje do dzisiaj. To jeden z symboli Ukrainy, pojawia się na wielu

fotografiach, turyści chętnie spacerują po zaporze, do swoich celów wykorzystują ją

też samobójcy. W każdym bądź razie robi niesamowite wrażenie. To przecież

największa elektrownia wodna w Europie.

W Zaporożu koniecznie zobaczyć trzeba wyspę Chorticę. To tam mieściła się

50

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

kozacza Sicz Zaporoska. Zresztą oprócz Dnieprogresu i wielkiego pomnika Lenina

nie ma tam żadnych większych atrakcji. Odbudowano tam coś w stylu skansenu,

podobno na potrzeby filmu „Taras Bulba”, ale to nie do końca prawda. Zobaczyć

możemy warowną osadę, drewniane chałupki, jakieś gadżety niby z epoki, a na

samym środku ładną drewnianą cerkiew. Sfotografować się w stroju kozaka, napić

grzanego wina i przegryźć chlebem ze słoniną. Problemem jest dosyć mała

powierzchnia obiektu, a ławki przy tym niby barze często są zajęte przez

odwiedzających, ale konsumujących własny prowiant. Więc nie zdziwmy się, jeśli

będziemy musieli próbować kozackich przysmaków na stojąco. Jednak cała ta

rekonstrukcja osobie o jakiej takiej wyobraźni pomoże przenieść się w tamtą epokę.

Całkiem niedaleko od skanseniku stoi budynek muzeum. A tu naprawdę jest co

oglądać. Stroje, broń, wyposażenie, ciekawe malarstwo. Na portretach Chmielnicki,

Wiśniowiecki, Krzywonos. Warto. Ktoś, kto nie bardzo orientuje się, co zwiedza, a

chciałby się dowiedzieć – może kupić w sklepiku różnego rodzaju książki, od

broszurek informacyjnych po duże, ilustrowane bogato albumy. Sama droga do

muzeum i skansenu została nieciekawie oznakowana, ktoś niewtajemniczony będzie

miał problemy z dotarciem. Nastawić się trzeba na dość długi marsz od przystanku

komunikacyjnego, przez zaniedbany las, polną dróżką, co przy deszczowej pogodzie

bywa uciążliwe. Miejscowi znają na wyspie wiele pięknych zakątków, skałek, plaż

opanowanych przez wędkarzy i miłośników opalania. Samemu lepiej się nie

zapuszczać, łatwo stracić orientację. Jest dosyć bezpiecznie, tereny patrolowane są

przez strażników na koniach, po których stylu jazdy i sposobie trzymania się w siodle

widać, że nie są potomkami zaporoskich kozaków. W głębi wyspy mieści się druga

osada kozacka i siedziba słynnego „Zaporoskiego Teatru Konnego”. Żal, że władze

miasta nie pomyślały o wygodzie turystów, bowiem nie ma możliwości dojechania

tam jakimkolwiek środkiem transportu komunikacji miejskiej. Pozostają tylko własne

samochody lub skorzystanie z taksówki. Jeśli już tam dotrzemy, zobaczyć można

odtwarzane przez grupę pasjonatów życie dawnych kozaków, popisy artystyczne,

51

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

pracę kowala, fechtunek itp. Główną atrakcją są popisy jazdy konnej, kozackiej

dżygitówki. Jeźdźcy wykazują się rzeczywiście wielkimi umiejętnościami, starając

się naśladować dawnych Zaporożców. Pasjonaci! Czapki z głów! Grupa hobbystów

chce żyć po kozacku, musi się tu też dziać wiele innych ciekawych rzeczy, w które

się angażują. Widziałem kiedyś na dworcu, a był to pierwszy dzień ferii zimowych,

grupę małych chłopców z plecakami, po których wyszedł najprawdziwszy kozak!

Jakiś obóz zapewne. Na Ukrainie jednak, w przeciwieństwie do Rosji, nie robi się

niczego dla odtworzenia dawnego kozactwa. Zresztą ci wszyscy pasjonaci to nie

potomkowie prawdziwych Zaporożców, a zwykli aktorzy i hobbyści. Ostatni kozak

zniknął stąd za panowania Katarzyny Wielkiej, a nie przetrwały, bo nigdy ich tu nie

było, skupiska kozactwa, takie jak nad Donem czy w Kubaniu albo na terenach

syberyjskich. Mieszkańcy Zaporoża tych argumentów nie przyjmują. Chcą mieć

swoich prawdziwych kozaków i już! Obrażają się wręcz na moje wywody i

argumenty.

– Nie wiesz, że niektórzy kozacy tu wrócili?

Jak mogli wrócić, skoro nie przeżyli, ale niech Wam będzie!

52

 

000004.jpg

000005.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

53

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

WSPOMNIENIE ZSRR

Wszyscy mają jakieś wspomnienia związane z minioną epoką. Symbole PRL-u

tkwią nam gdzieś w głowach, niektórzy z ironią, inni z pogardą, a jeszcze inni z

sentymentem wymieniają: rowery Wigry, Pelikan, Jubilat,.Ukraina, telewizory

Neptun i Jowisz, kartki na mięso, ocet w sklepach, kolejki, lody włoskie i Pingwin na

patyku... Przykłady można mnożyć i mnożyć. A co wspominają nasi rówieśnicy zza

wschodniej granicy? Ci urodzeni w ZSRR? Oto notatki z dyskusji, którą kiedyś

rozpocząłem:

– Co jest dla was symbolami tej epoki?

– Jura Gagarin.

– Sierp i młot – mołot, sierp – nasz sowiecki herb.

– Pionierzy.

– Oleg Popow.

– Amajak Akopjan.

– Odznaka „październik”.

– Rower Szkolnik, obóz pionierski Artek.

– Program poranny w radio „Pionierska zorka”, w telewizji program „Poranna

poczta”, a gazeta „Pionierska prawda”.

– Demonstracje pierwszomajowe i 7 listopada.

– Kolejki za kiełbasą, deficyt.

– Automaty z wodą gazowaną po 1 kopiejce.

– Perfumy „Czerwona Moskwa”, a jeszcze polskie „Być może”.

– Parady zwycięstwa na Placu Czerwonym.

– Olimpiada w Moskwie.

– Jakie wspomnienia z dzieciństwa?

54

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Lody „Płombir”, z mleka je robili,

– Pochody dwa razy w roku, z mama i tatą, nam dawali chorągiewki w ręce... a

jeszcze tata brał na plecy...

– A jaki świąteczny nastrój zawsze był!

– A bilety w autobusie samemu się odrywało, jakie przyjemne zajęcie było, stać

do takiej kasy...

– Lemoniada „sitro”, napój czekoladowy „Died Moroz”, obuwie damskie.

– Smak produktów.

– Pamiętam, jak z mamą za serwisem do kawy staliśmy dobę w kolejce.

– „Eskimo” za 20 kopiejek.

– Podbój kosmosu, takie przekonanie było, że jeszcze chwila i na Marsie nasze

jabłonki będą kwitnąć.

– Duma ze swojej wielkiej ojczyzny ZSRR.

– Mundurki szkolne wszyscy nosili jednakowe i nikt nikomu niczego nie

zazdrościł.

– Pierwsze RIFLE kupione po znajomości za 200 rubli.

– Tato jeździł w delegacje do Moskwy i przywoził nam ze stolicy różne

wspaniałości i smakołyki!

– Ja pamiętam, jak do naszego sklepu przywozili co rano bułki i chleb. I ten

zapach!

– Żadnych komputerów, telefonów, internetu, a zawsze było czym się zająć

– Wsiadałem na rower Ural i cały dzień mnie nie było. A spróbuj teraz oderwać

swoje dzieci od komputera.

– A wyście klucz od mieszkania też pod wycieraczką zostawiali?

– Aha! A najdziwniejsze, że każdy o tym wiedział i bo każdy tak robił i nic się

nie stało nigdy.

– Chustki pionierskie, czerwone, do tej pory mam jeszcze w domu

– I spokojnie jako dzieci sami autobusami jeździliśmy, nawet na drugi koniec

55

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

miasta. Do babci czy do kina. I nic nikomu nigdy nie groziło

– Nasi rodzice budowali komunizm i byli z tego dumni...a my dzieci

pierestrojki.

– Pijało się z puszek 0,33, „aurora”, „black dack” i wino z plastykowych

butelek, i jeszcze spirytus „royal”.

– Nie, to było później... na ulicy pijało się potwain 777.

– Pełno pomników Lenina, pod nimi do pionierów uroczyście przyjmowano.

– No, ja płakałem krokodylimi łzami, jak mnie chcieli wyrzucić z pionierów.

Zaledwie 2 tygodnie po przyjęciu, to był odległy 1986 rok.

– Czy chcielibyście, żeby wróciło coś z tamtych czasów i co?

– Znieść wszystkie granice między krajami WNP?

– Nic.

– Umieć i móc tak cieszyć się świętami.

– Smak produktów.

– Darmowe wykształcenie i dostępność mieszkań.

– A muzyka tamtych czasów?

– Zespoły Kino, Nautilius, Modern Talking, no i Anna German,

– DDT, Akwarium.

– Biały telewizor na nóżkach, a w nim Sofija Rotaru!

– Pierwszy hit „Płacze dziewczyna w automacie”.

– Pugaczowa, Walery Leontiew...

– Michael Jackson oczywiście!

Sowieckie Kino?

I tu materiał nie na osobny artykuł, a nawet na książkę...

56

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Seks w ZSRR?

Pamiętamy wszyscy słynne frazy filmowe SEXA U NAS NET.

57

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

KOMPLEKSY?

W przeświadczeniu przeciętnego Polaka wszystko, co „na wschód” od nas, to

coś gorszego, mniej cywilizowanego, brud, smród, ubóstwo, prymitywizm, kraje

rządzone przez mafię i gangsterów, gdzie strach pojechać samochodem, zmrużyć

choć na chwilę oko w pociągu itp. U wielu osób funkcjonuje taki stereotyp

Ukraińców, Białorusinów, Rosjan, a już o pozostałych nacjach nie wspomnę (o ile

ktoś w ogóle posiada jakiekolwiek pojęcie o żyjących tam innych narodach). Krótko

podsumowując, mówimy i myślimy o nich dokładnie to samo, co wielu mieszkańców

Zachodu o Polakach. Sam pracując kiedyś w Niemczech i Anglii, słyszałem pytania i

uwagi stawiane zresztą bez żadnej złośliwości, po prostu wynikające z ich

świadomości, np. „czy Polacy znają zastawę stołową” lub na widok grubych kromek

czarnego razowego chleba „o, to typowo polskie”. „Typowo polskie” było również

picie z blaszanego kubka, a nasze typowe cechy narodowe to złodziejstwo i

pijaństwo. Dokładnie te same stereotypy przelewamy na naszych wschodnich

sąsiadów. Ktoś przecież musi być od nas gorszy. Szlag trafia przeciętnego czytelnika

lub słuchacza, gdy opowiadam, jak tam żyje wielu ludzi. O tym, jakie samochody

jeżdżą (i to za gotówkę kupowane, bo system kredytowy nie jest tam zbyt korzystny),

jak odpoczywa się na Krymie, w Karpatach, nad Morzem Czarnym czy Azowskim. O

tym, że lokale są zawsze pełne ludzi, jak wykańcza się mieszkania, domy, jaki sprzęt

AGD funkcjonuje w wielu gospodarstwach domowych, jak ubierają się ludzie i za

jakie kwoty itd. „Złodzieje, gangsterzy, mafiozi”– podsumowują bardzo często, z

trudem ukrywając złość i skoki ciśnienia. Moich sprostowań i wyjaśnień – że biznes

robi się tam bardzo przyjemnie i łatwo, nie ma problemów z płatnościami, płacą na

czas i uczciwie, często z góry, w przeciwieństwie do Polaków, którzy kombinują

tylko, jak zarobić jeden na drugim, nie zapłacić faktury... – nikt nie słucha lub

traktuje mnie, najłagodniej mówiąc, jak debila lub agenta służb specjalnych

58

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

sowieckich.

Ukraina to oczywiście kraj wielu kontrastów i bardzo zróżnicowany. Zachód –

Lwów, Tarnopol, Karpaty (pomijając wszystkie uwarunkowania i przyczyny

historyczne ) to tereny, gdzie nie ma wielkiego przemysłu (dawnego

postsowieckiego), więc dzisiaj są tu wielkie problemy z pracą i jakimkolwiek

zatrudnieniem, co ma też wpływ na obowiązujące wynagrodzenia. To stąd głównie

rekrutują się gastarbeiterzy pracujący w Polsce. To całkiem niedaleko, duże

podobieństwo języka, a także (co nie wszystkim oczywiście miło słyszeć) mentalność

zbliżona do polskiej, co pozwala im w miarę łatwo funkcjonować w naszym pięknym

i bogatym, mlekiem i miodem płynącym kraju, gdzie ludzie są dobrzy, uczciwi,

tolerancyjni i wrażliwi na ludzka krzywdę.

Są tacy, co zakotwiczyli się tu na dobre. Mają stałą pracę od lat. Przyjaciół,

pomoc, referencje. Z zarobionych pieniędzy często utrzymują całe rodziny na

Ukrainie, gdzie np. mąż niepracujący i nadużywający trunków i dzieci w wieku

szkolnym. Niektórzy dorobili się naprawdę i inwestują, kupują mieszkania,

remontują domy. Wielu przyjeżdża po raz pierwszy i marzy o zarobku, wydaje im

się, że to zachód na zasadzie „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. Często płacą

niemałe pieniądze pośrednikom za pracę, wizy, zaproszenia. Stoją w kilometrowych

kolejkach pod polskimi konsulatami.

Pracują w różnych zawodach. Budowy, rolnictwo, ogrodnictwo, kobiety

sprzątają, zajmują się dziećmi. Wielu przeżywa to, co i polscy pracownicy. Wypłaty

nie będzie albo nie tyle, na ile się umawialiśmy. Przykładem polskiej uczciwości i

skrupulatności jest niejaki pan M. prowadzący gospodarstwo ogrodnicze. Często

zatrudnia przy kwiatkach czy choinkach; bywa, że pojawia się jakaś pilna praca i

wtedy wydzwania w poszukiwaniu pomocy. Ostatnio właśnie potrzebny był ktoś na

już!!! M. wręcz panikował! Pilne! Szczęśliwy Wołodia jechał dłuuuugo komunikacją

miejską na peryferie Wrocławia, żeby dorobić dodatkowo, bo to wiadomo każdy

grosz się liczy, a tu pojawiła się fucha. Szybko zrobił co mu kazano, a gospodarz

59

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

sięgnął do portfela, żeby się uczciwie rozliczyć. Bez kalkulatora udało mu się

obliczyć należność:

– Za godzinę płacę 10 złotych, ty zdążyłeś wszystko zrobić w 45 minut, więc

proszę, tu twoje 7,50, a jak coś jeszcze będzie do zrobienia, to zadzwonię.

I Wołodia wyruszył w długą podróż powrotną na drugi koniec miasta,

roztrząsając po drodze, a potem jeszcze wieczorem z przyjaciółmi, jaki tu w Polsce

jednak jest porządek i kultura.

Tania z kolei przyjechała szukać zarobku wraz ze swoim przyjacielem ze

Lwowa. Pośrednikowi zapłacili za wszystko ponad 1000 dolarów. Trafiła do

przyjaciółki już ustawionej we Wrocławiu i poszukiwała jakiegoś zajęcia. W mieście

się nie udało. Ktoś gdzieś pomógł i trafili oboje do gospodarstwa rolnego przy

granicy czeskiej. Karmią bydło i świnki, doją krowy, 50 złotych dziennie, miska i

nocleg. Może to nie najgorsza praca dla zawodowej pielęgniarki, ale czy zdążą

odrobić to, co zapłacili, skoro wiza pracownicza obowiązuje tylko 6 miesięcy?

Znałem i obserwowałem pewną rodzinę huculską, która też przyjechała dorabiać

się we Wrocławiu. Dwie siostry z mężami. Huculi to górale karpaccy i podobnie jak

nasi, często bohaterowie anegdot i ciekawych historyjek. Żeby zaoszczędzić

mieszkali wszyscy – 4 dorosłe osoby – w pokoiku w jednej z podwrocławskich

wiosek. Szwagrowie zaczepili się w firmach budowlanych. Starszy, niezły fachowiec

zarabiał na czysto 15 złotych. Drugi mniej doświadczony, ale za to początkowo

bardzo robotny i zaangażowany – 12. Pracować chciał koniecznie 10 godzin

dziennie, no bo inaczej to on nic przecież nie zarobi. Szef go jednak docenił, liczył

jemu po jakimś czasie pełną dniówkę, czyli 120 bez względu na to, czy odrobił te

godziny, czy nie. Do dobrobytu przyzwyczaił się szybko, zaczęło się gderanie i

pretensje, że on nie ma z czego żyć za takie pieniądze. Wyjeżdżając do domu,

przypadkowo zabrał ze sobą trochę drogich firmowych elektronarzędzi. Żony

60

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

natomiast sprzątały. Sądząc po wyglądzie niektórych chat huculskich, nie wychodziło

im to raczej zbyt dobrze i dołączając do tego ich pazerność, gospodynie w okolicy

przestały korzystać z ich pomocy. W tym sezonie Hucułów już u nas nie ma. Z

czegoś jednak biorą się te ludowe opowieści.

Dziewczyny, które sprzątają, to zupełnie inna historia. Często pracują u dam,

które całkiem niedawno szorowały toalety i podłogi, tylko trochę dalej na zachód.

Zarabiają nieźle. Na zasadzie: „ja dobra pani, zawsze coś dołożę, dam prezent, jakiś

ciuch czy coś dla dziecka, nakarmię”. W jakiś sposób są zaprzyjaźnione z

pracodawcami. Znają ich wady, zalety, upodobania, gusta. No i sekrety! Wiedzą, że

sławna modelka została wyrolowana przez swojego fotografa z dobrego kontraktu w

Paryżu, że facet jednej z nich ma kupę kasy i trzy byłe żony a sześcioro dzieci

kosztuje go olbrzymie alimenty, że któryś z szefów właśnie wczoraj przepuścił 100

tysięcy w kasynie, za co siedział w więzieniu jeden ze znanych lokalnych

biznesmenów i takie tam różne smaczki. U takiej elity pracuje Magda. Od 15 lat jest

w Polsce, początkowo jej praca polegała na opiece nad dziećmi i prowadzeniu domu

bogatego przedsiębiorcy. Potem dzieci robiły się coraz starsze, więc i obowiązków

ubywało, dochody zaczęły spadać, ale znalazła bez problemu zajęcie u innych ludzi z

tego kręgu. Sprząta, prasuje, czasami gotuje. W tej chwili i klienci już nie tacy, jak

byli. Jeszcze trochę i kończy z tą robotą. Ile można myć toalety? Dziewczyna

wykształcona, niegłupia życiowo. Dorobiła się. Kupiła i wyremontowała mieszkanie

w centrum Lwowa. Teraz je wynajmuje. Został jej tylko remont w mieszkaniu mamy

i zacznie rozkręcać jakiś swój biznes. Nieważne już są dochody. Szkoda zdrowia i

nerwów. I dosyć już poniżeń, bo polski dorobkiewicz też potrafi zaleźć za skórę.

Mieszka w mieszkaniu służbowym należącym do ludzi, u których od początku

pracowała. Wraz z nią kilka innych dziewczyn. Z wiosek z okolic Lwowa,

Tarnopola. Te tak dobrze nie trafiły, ale radzą sobie. Wszystkie mają klientów, są

zadowolone. Zarabiają pieniądze. I u każdej podobna sytuacja. W ich okolicach

61

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

żadnej pracy. Mąż pijak niekalający się pracą lub pracujący tylko na siebie. Dzieci,

które trzeba wychować, wykarmić, ubrać, wykształcić, a nauka na Ukrainie w tej

chwili jest bardzo droga. Wychodzą z domu skoro świt, wracają wieczorami.

Zmęczone, zestresowane, padają. Pracodawca potrafi dokuczyć, a i z czystością

lokali też bywa różnie. Trzeba się naprawdę narobić, odgruzować, żeby był efekt.

Dniówka, minimum 150 złotych, wszystko wynagradza. Oszczędzają na wszystkim,

to co potrzebne na siebie i do domu kupują przeważnie na Dworcu Świebodzkim w

niedzielę. Tak się już i u nich utarło, że na bazarze niby najtaniej. Wyjeżdżając do

domu, chociażby na święta, potrafią zabrać ze sobą i 15 (słownie piętnaście) toreb

zakupów. Takie ponoć różnice w cenach, a i tam na wsi wszystko się przyda. Ale na

święta nabywają drogie prezenty. Przykładowo dziecku telefon komórkowy, którejś

tam generacji za 2 tysiące złotych. Proste, ale dobre dziewczyny.

Wyjątkiem tu jest Liuda. Muzyk z wykształcenia po konserwatorium. Śpiew

operowy i fortepian. Też sprząta, ale jej zdolności już zostały dostrzeżone.

Proponowano jej już nauczanie gry na fortepianie, ale ma problemy z językiem i

raczej nie dogada się z uczniami. Polska i Polacy jej się podobają. Pani, u której

sprząta, załatwiła jej zaproszenie, więc z kolejnym wjazdem nie będzie miała

problemu. W tej chwili pobyt się kończy, ale i tak musi pilnie wracać, bo mąż już się

domaga pieniędzy. Sam pracuje jako mechanik samochodowy, ale tylko na siebie.

Chciałaby bardzo pracować jako muzyk, może się to kiedyś uda. Do Polski

przynajmniej ma blisko. Jej mama sprząta we Włoszech i tam minimalnie płacą 900

euro, więc jeśli już sprzątać, to raczej w Italii. Tu opowiadała, jak sprzątała u kogoś, i

stał piękny fortepian, „aż mnie korciło, żeby zagrać!”. Czasami tylko wieczorami

śpiewa współlokatorkom narodowe pieśni ukraińskie.

Dziewczyny jeszcze nie zdają sobie do końca sprawy, ale już pomału zaczynają

zauważać, że ich praca też niedługo nie będzie nikomu potrzebna. Kryzys,

bezrobocie i zubożenie społeczeństwa spowodowały to, że do sprzątania jest w tej

chwili wiele chętnych Polek, studentki i rencistki, ale nie tylko, które podejmują się

62

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

tej samej pracy nawet za 40 procent tego, co biorą Ukrainki.

Kryzys ostatnich lat, bardzo dotkliwy na Ukrainie dla średnich przedsiębiorców,

i dość przyjazne dla nich przepisy w Polsce tyczące się rejestracji firm, głównie

spółek z o.o., spowodowały pojawianie się u nas biznesmenów zza Buga, chcących

prowadzić tu działalność gospodarczą. W końcu to jednak Unia Europejska. Głównie

z branży budowlanej, bo to silna gałąź gospodarki. Po zarejestrowaniu spółek,

przywiezieniu pracowników, sprzętu, wynajęciu lokali, jeśli już komuś udało się

znaleźć w miarę intratne zlecenie, zaczynały się schody. Zdziwienie brało zarówno

rodzimych inwestorów-zleceniodawców, jak i wykonawców. Nie chodzi tu o

technologie, jakość, terminy, zobowiązania, bo tu już właściwie żadnych różnic nie

ma. Stawki, ceny jednostkowe za wykonane zlecenie – ukraińskie są i były raczej

wyższe niż polskie (chodzi tu o stawki pomiędzy firmami, nie mylić z

wynagrodzeniami). Jednakże skoro już Ukraińcy zgodzili się pracować za tyle, to

chcieliby pieniądze otrzymywać. Na Ukrainie zaliczka nie jest niczym dziwnym.

Często bierze się z góry olbrzymią sumę i po jakimś czasie rozlicza koszty

materiałów, robocizny itp. Jeśli obie strony są zadowolone, powtarza się operację i

tak do zakończenia inwestycji. Każdy wie, że jeśli się nie płaci, to problem ma tylko

zamawiający, ponieważ nikt dla niego niczego nie wykona. W Polsce natomiast

normą jest kilkumiesięczny termin zapłaty, często przeciągany lub w ogóle

ignorowany, nie mówiąc już o zupełnym braku rozliczenia. Wykonawca właściwie

powinien sponsorować inwestora, a nie bardzo ma prawo się upomnieć o swoje, bo to

i tak nie przyniesie efektu.

W końcu zgodzili się na takie warunki.

Menadżerowie polscy w służbowych samochodach z kredytu, zadłużeni po

uszy, uważają, że biedny Ukrainiec powinien ich całować po rękach za to, że dają mu

zajęcie. Ukrainiec, jeżdżący Mitsubishi Pajero za gotówkę, dziwi się natomiast, że

Polak nie ma na zaliczkę nawet 5 czy 10 tysięcy, i to złotych polskich. Byłem

63

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

świadkiem rozmowy, gdy rodzimy biznesmen, dopłacając po 3 miesiącach

opóźnienia 2 tysiące złotych, uświadamiał Ukraińca, jakie to u nich zacofanie i że

może za 20 lat u nich budownictwo będzie tak wyglądało jak w Polsce, żeby się nie

martwił.

Znowu jeden z Ukraińców, prowadzący firmę budowlaną w Londynie,

współpracujący z krajanami, którym poszczęściło się mieć możliwość budowania w

Polsce, postanowił z nimi zrobić świetny biznes. Pozostała mu po jednej dużej

inwestycji na Wyspach masa niezużytych materiałów. Wszystko z górnej półki:

marmury, drogie płytki ceramiczne, kamień ciosany, mosiężne klamki, designerskie

krany, kabiny prysznicowe, nawet duże pralki przemysłowe, skórzane kanapy, okapy

kuchenne, 150 par drzwi drewnianych wraz z listwami – pełne komplety. Postanowili

przywieźć to do Polski, zmagazynować i potem wykorzystać przy jakiejś inwestycji.

Co się uda, to sprzedać, bo to naprawdę towar pierwsza klasa i ceny bardzo dobre.

Przyjechało tego chyba trzy TIR-y, zostało zmagazynowane w jednej z mieścin

niedaleko Wrocławia w hali, której właściciel prowadził m. in. hurtownię budowlaną,

więc piękna perspektywa – klient sam przyjdzie po to wszystko. Okazało się jednak,

że to, co podoba się bogatym Anglikom, niekoniecznie przypada do gustu naszym

rodakom, zwłaszcza tym budującym domy pod miastem. Mimo że ceny były

naprawdę bardzo atrakcyjne, sprzedawały się niewielkie ilości i to sporadycznie.

Kafelki miały odcień nie taki, krany nie dla nas, klamki nieładne, a drzwi to już w

ogóle model angielski, wymiar nie taki i żaden stolarz się nie podejmie ich montażu.

Nie da się. Inwestycja budowlana się przeciągała, więc towar leżał sobie spokojnie w

hali nikomu niepotrzebny. Aż którejś pięknej spokojnej nocy nagle zniknął z

magazynu. Co do jednej sztuki. Nikt nic nie widział, bo przynajmniej dwóch

załadowanych i wyjeżdżających Tir-ów nie da się na wsi zauważyć. I po co komu

tyle takiego marnego, niepraktycznego towaru? Policja prowadzi chyba jeszcze do

dzisiaj śledztwo, ale efektów brak. Lepiej chyba by było dla sprawców, aby odnalazła

ich policja, zanim zacznie poszukiwania właściciel. Gdyby taka sytuacja miała

64

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

miejsce na Ukrainie, a poszkodowanym był Polak, wtedy wszyscy by rozumieli,

przecież to dziki kraj, wiadomo, że ryzykował. Biznesmenów zaangażowanych w te

przedsięwzięcia już w Polsce nie ma. Wrócili do swojego zacofania i tam jakoś sobie

radzą.

65

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

CODZIENNE SYTUACJE

Ukraińcy i Rosjanie bardzo chętnie opowiadają o wszystkim, to bardzo otwarci

ludzie i sympatyczni rozmówcy. Zanotowałem niektóre opowieści tyczące się

codziennych zdarzeń. Opowiadali: urzędniczka państwowa o tym, jak postanowiła

odzyskać sprawność fizyczną, informatyk o szczegółach wykonywania swej pracy

zawodowej, instalator o przygodzie, jaka przytrafiła mu się w centrum miasta. Snuł

też wywody jeden intelektualista o obecnej sytuacji w kraju i kierownik placówki

bankowej o tym, jak spędzał urlop. A na koniec warianty zastosowania barszczu

ukraińskiego w stylach sztuki.

Siłownia, płaski brzuszek latem – cena.

Ja oczywiście staram się nie poddawać masowej histerii z powodu mody na

płaskie brzuszki i zgrabniutkie pupy, we mnie i tak jest tyle piękna, a siła mojej

osobowości i urok osobisty skutecznie odwrócą uwagę od możliwych jakichś

drobnych niedostatków. Ale przyszła wiosna, po wiośnie nastąpi lato ze swoimi

strojami kąpielowymi i niestety gołymi brzuchami, dlatego zebrałam się w sobie i

podjęłam decyzję zapisania się na siłownię. Interesująco brzmiała ich oferta

stworzona jakby specjalnie dla mnie: „Siłownia, wspaniałe ćwiczenia na wszystkie

partie mięśni z elementami stepowania. Polecamy każdej kobiecie dla zachowania

lub powrotu do wspaniałej sylwetki”. To bardzo dobrze, że te ćwiczenia opracowane

dla każdej kobiety, a nie dla jakichś Pudzianów. Ja co prawda jestem wysportowana,

w zeszłym roku przez trzy dni codziennie rano robiłam przysiady, a w domu też leżą

nawet gdzieś hantle. No od czegoś trzeba teraz zacząć, czegoś łatwiejszego. A potem,

jak już zacznę na tej siłowni, jak się wciągnę, to wiadomo, że będę jednym

wspaniałym kłębkiem pięknych mięśni.

66

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Nic nie zapowiadało katastrofy. W przestronnej sali treningowej kobiety

różnych sylwetek, podobne do nagrobków dla krasnoludków step-platformy,

rytmiczna muzyczka, no trenerki jeszcze nie ma. Przypomniawszy sobie, że przed

treningiem sportowcy się rozgrzewają, z odpowiednim wyrazem twarzy wykonuję

kilka podskoków, przysiadów. Pokręciłam głową we wszystkie strony, pokazałam

wszystkim, że jest tu fanka fitnessu, która wie co i jak. No gdzie ten trener?! Ja

przestaję coś tu rozumieć!

Pojawia się trenerka, nieduża, zgrabniutka i ładna dziewczyna.

– Pani dzisiaj pierwszy raz? Będzie ciężko. Proszę wchodzić, zaczynamy!

Pięć minut. Wszystko normalnie. Fajnie tak skakać sobie przy muzyczce.

Dlaczego ja tu wcześniej nie przyszłam? Należy zajmować się sportem, prowadzić

zdrowy tryb życia.

Siedem minut. Dalej wszystko normalnie, tylko narasta niepokój wewnętrzny.

Całe 50 minut treningu w takim tempie mam podrygiwać?

Dziesięć minut, tak sobie! Wokół 20 kobiet z zaciętymi wyrazami twarzy macha

nogami i tupie w platformy, co tam słoń przy tym batalionie mrocznych kobiet

chcących przywrócić do porządku swoją figurę.

Dwanaście minut. Zaangażowanie okrzepło. Trenerka krzyczy:

– Jeszcze szybciej. Max, step, step! Jeszcze cztery razy, nie zmniejszać tempa!!!

Piętnaście minut. Ja zaraz wybuchnę i zapaćkam wam całą salę. Albo noga w

kolejnym zamachu mi odpadnie. Zrozumiałam, dlaczego baby za mną tak mocno

walą butami w te platformy. Ja swoją też znienawidziłam. A masz gadzino, i jeszcze

raz, i kopa znowu, połam się nawet cała, niech cię szlag trafi!!!

Dwadzieścia minut. Bierzemy kocyki, będzie seria ćwiczeń na mięśnie brzucha.

Super, przynajmniej nie podskoki już. Ale mi to dało!!! A twarze u wszystkich w

jednakowych kolorach, miejscami sine, miejscami czerwone...

Dwadzieścia dwie minuty. Mamo!!! Zabierajcie te platformy!!! Ja chcę umrzeć

normalnie, a nie w pozycji raka epileptyka! Ja nie mogę założyć nogi za głowę siłą

67

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

mięśni brzucha. Ja tam nie mam mięśni, ja tam mam śniadanie i nerwy.

Dwadzieścia pięć minut. Ćwiczenia na brzuch nie pójdą na marne. Tak można

jeńców przesłuchiwać. Po piętnastym razie ja jestem gotowa wydać wszystkich,

opowiedzieć wszystkie sekrety...

Ćwiczymy. Jeśli ja teraz umrę, to goły brzuszek latem nie bardzo będzie mnie

cieszyć. Po cichutku leżę spokojnie i tylko ciężko dyszę. W lustrze odbijają się pupy

wszystkich rozmiarów i kolorów, a buźki w jednym kolorze, malinowym. Na

twarzach wypisane jedno, antycelulitowy dżihad!

Trzydzieści minut. Grupa podobna do oddziału zombi. Figury w różnych

pozycjach półprzysiadów, rozczochrane włosy, płonące oczy. Wybaczcie, ale ja nie

mogę odwrócić się w takiej pozycji. Mi nogi wyrastają chyba nie z tej strony.

I tak, ja też nie dam rady. Należałoby odkroić kawałek trenerki i zanieść go na

badanie. Analizy wykażą, czy ona jest może z gumy czy z innej planety. Normalny

człowiek nie może tak się wyginać.

Trzydzieści pięć minut. Oczywiście, dlaczego by już kończyć trening? Tylko

moje ciało odmawia przyjęcia każdej pozycji za wyjątkiem horyzontalnej.

– No dziewczyny, obracamy się na platformie, dotykamy jej piersiami. U której

to się uda, u tej piersi będą przepiękne!

Ja dotknęłam platformy piersiami właściwie od razu i tak już leżałam sobie. To

się liczy czy nie?

Czterdzieści minut. Ja nie mogę usiąść, mnie się nogi nie zgnają!

Dotknąć końcem ręki do końca nogi w takiej pozycji? To utopia! Co wy

robicie?! Przestańcie łamać moje ciało. Jaka silna baba ta trenerka. Taka malutka, a

jaka zawzięta. Faszystka. Ja tak się nie złożę, ja nie z klocków zbudowana... aaaaaaa!

Stójcie, nie uciekajcie, rozłóżcie mnie pomalutku. Ja sama nie dam rady a i w

samochód w takim stanie nie wsiądę.

Czterdzieści pięć minut. Bardzo chciałoby się schować za platformą. Ja umrę w

mękach, w scenie finałowej rozerwę się na pół. Odpuście wszystkie winy!

68

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Pięćdziesiąt minut. Ktoś dobry zebrał mnie do kupy i odstawił pod ścianę.

Zajęcia skończone. Czekają na nas za dwa dni. Czekajcie.

Ale mąż!!! Przyjeżdżaj i zabieraj moje szczątki. Boże, jak mi źle!!!

Poranek, dzień następny. Boże, wczoraj było tak wspaniale wstawać, dzisiaj taki

koszmar. Takie uczucie, jakbym spała w betoniarce, mogę poruszać tylko oczami.

Przynieście mój testament, ja zapiszę też coś na moją trzecią niekochaną siostrę. Mąż

zapamięta mnie młodą i piękną. Teraz ja będę wstawać, szykować się do pracy i

umrę podczas czynności ubierania majtek.

Mmm... cholerne lato, jeszcze się nie zaczęło, a już tak źle...

Informatyk

Pracuję jako informatyk, administrator systemu w jednym z biur w znanej

firmie. Stale spotykam się z głupotą ludzi posługujących się komputerami i

internetem. Dzisiaj na przykład przychodzi kobieta i oznajmia mi:

– Ja przeniosłam się dzisiaj na inny komputer, tego będę teraz używać. Przenieś

mi tam moje hasło.

– A po co?

– No moje tam nie pasuje, nie działa

– Wprowadź tam nazwę użytkownika i hasło ze starego komputera, wszystko

będzie działać.

Mija 15 minut. Tym razem dzwoni telefon na biurku. Wewnętrzny.

– Nie udaje się.

– A jaką nazwę użytkownika i hasło wprowadziłaś?

– Swoją...(tu podaje nick i hasło).

– A to ze starego komputera?

– Nie, to mój nick i nowe hasło.

– Tłumaczyłem, wprowadź użytkownika i hasło ze starego komputera.

69

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– A ja chcę, żeby było tak, jak wprowadziłam i hasło nowe.

– No dobrze.

Dodaję nowego użytkownika i nowe hasło.

– I jak? Weszłaś w system?

– W jaki system? Jeszcze mi się Windows nie uruchomił, pisze, że hasło

nieprawidłowe.

– A jakie hasło wpisałaś?

– 1911196.

– Przecież chciałaś hasło SASZKA2.

– Ale się rozmyśliłam.

– Zaraz podejdę.

Przychodzę do jej pokoju, wprowadzam użytkownika i hasło, naciskam

potwierdzenie ustawień.

– Jakie chcesz hasło?

– 1911196.

– Na pewno? Dobrze się zastanowiłaś?

– Tak, ja go nie zapomnę nigdy, na 100 procent.

– Dobrze, bardzo proszę.

Minęło może około 40 minut. Dzwonek.

– Windows się nie uruchamia, podaje, że złe hasło.

– A jakie hasło wprowadzasz?

Tu podaje kilka liter.

– Ale ja ci ustawiłem 1911196.

– Ale ja je zmieniłam, żebyś ty nie znał.

– To po co do mnie dzwonisz?

– Bo nowe hasło zapomniałam.

– Co?!

– No zapomniałam nowe hasło!

70

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Przychodzę, ustawiam jej hasło 123456, zatwierdzam.

– Hasło będzie 123456. Zmienić się go nie da i nawet nie próbuj.

– Dziękuję.

Za jakieś 10 minut.

– U mnie zniknęła poczta i wszystkie moje dokumenty!

– A one tam były?

– Tak! Oczywiście, na starym komputerze.

– A ty teraz jesteś przy starym komputerze?

– Nie, przy nowym.

– I myślałaś, że poczta i dokumenty wszystkie pojawia na nowym?

– Automatycznie powinny, ja o tym w książce czytałam.

– W jakiej książce? To o tym, jak pracuje i działa nasz system administracyjny,

książki już piszą?

– Nie pamiętam, chyba nie.

– Dobra, przeniosę twoje dane.

Kopiuję profil, redaguję, sprawdzam.

– Cała poczta w porządku?

– Tak raczej.

– A dokumenty?

– Tak

– A tło pulpitu?

– Tak,dziękuję

– Potrzebujesz jeszcze czegoś ode mnie?

– Nie, dzięki, jak coś, to będę dzwonić.

– Dobra

Za 15 minut.

– Ja miałam skrzynkę na interii.pl, a teraz nie ma. Jak tam wejść?

– Zakaz używania takich rzeczy na służbowym kompie. Zarządzenie od dyrekcji

71

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

firmy.

– No ale mnie potrzebne... do spraw służbowych...

– Pisz pismo do szefostwa.

– Twojego czy mojego?

– Przecież u nas jest jedno szefostwo.

– A do kogo właściwie?

– Wszystko jedno, choćby do dyrektora albo kierownika oddziału.

– Dobrze, już.

Dzwoni szef.

– Ustaw jej tę skrzynkę, już z nią nie mogę.

– Dobra

Ustawiam pocztę...

– Nick?

Podaje nicka

– Hasło?

– Ja nie pamiętam. A ty nie znasz?

– Ja?! Skąd? Przecież ja za waszą prywatną pocztę nie odpowiadam.

– No ty przecież jesteś administratorem systemu.

– Zwróć się z tym do ramblera.

– A jaki tam telefon?

– Nie mam pojęcia.

– A ty w ogóle coś możesz zrobić?

– Tak, szefowi zaniosę wykaz ostatnio odwiedzanych przez ciebie stron.

Poczerwieniała jak burak.

– No nikt nie widział, gdzie ja wchodzę...

– Przecież na szkoleniu miesiąc temu, ja wszystkich uprzedzałem, że wszystko

zapisuje się na serwerze. Kto gdzie właził i kiedy. Ciebie nie było?

– Byłam... To zrobisz mi to hasełko?

72

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Nie.

Za pięć minut dzwoni szef.

– Ustaw jej to pieprzone hasło.

– Spróbuję, no nie obiecuję...

– Wymyśl coś, a potem wpadnij do mnie.

Szef świetny facet, ale ta musiała go doprowadzić już do białej gorączki.

Wydobywam hasło ze starego systemu.

– Wszystko? Teraz już wszystko?

– Tak, dziękuję. A ty na serio możesz widzieć, kto gdzie wchodzi w necie?

– Oczywiście.

– A można mi tak ustawić, żeby nikt nie widział, gdzie ja wchodzę?

– Nie. – I uprzedzam kolejne mądre pytania. – Dlatego że posługiwanie się

internetem w celach prywatnych i do zabawy w pracy jest w naszej firmie

zabronione.

– A kto za to odpowiada?

– Ja.

– Jasne. Tylko nie mów nic, ja nie chcę, żeby dyrektor wiedział.

– Pomyślę.

– Dzięki

Idę do szefa, sprawdzamy wejścia. Portale randkowe, towarzyskie, czaty, nasze

klasy itp. Gdyby nie grafik obowiązków służbowych, to i filmy by ściągała...

– Możesz jej zablokować na to wejścia?

– Pewnie, że mogę.

– To blokuj, tylko jej nie mów, bo zamęczy potem.

Blokuję.

– U mnie internet nie działa! – Znowu znajomy głos.

– Cały czy tylko niektóre strony?

– Cały... w ogóle.

73

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

– Na jakie stronki wchodzisz?

– Na różne

– Spróbuj na www.praca.com.

– Tu ok.

– Czyli internet pracuje, podaj dokładny adres portalu, na jaki chcesz wejść.

– A... ja, ja, ja nie wiem – zaczyna się jąkać. – O, na przykład www.dopary.ru.

– I co napisano?

– Dostęp niemożliwy.

– To znaczy, że nie mamy praw wejść na to. Wiąże się to z portalami

randkowymi i różnymi dziwnymi, więc serwer blokuje.

– A do kogo w tej sprawie się mam zwrócić?

– Do serwera proxi.

Przygoda w centrum

Wczoraj zesrałem się w samym centrum miasta. I to nie jest wcale śmieszne,

zdrowy facet, a nawalił sobie do pełna w gacie. A było to tak. Idę sobie po ulicy,

nikogo nie zaczepiam, aż tu nagle zachciało mi się puścić bąka. Na ulicy mroźny

dzień, to zdrowo tak, co się męczyć, tym bardziej że ja to bardzo lubię – tak sobie

oczyścić jelita. W domu czasami jak puszczę, to u sąsiadów lampy przygasają.

Postanowiłem więc wypuścić z siebie gazy. A jak puszczałem, tak zrozumiałem, że

nie odpierdziałem wszystkiego spokojnie do końca. Stoję, sram prosto w gacie i

niczego z tym zrobić nie mogę. Gówno samo leci i nie pyta mnie o zgodę. Zawsze

mnie dziwiło, dlaczego jeśli robisz to w domu, to spokojnie, porcjami, siedzisz sobie,

wyciśniesz kawałek, stronę w gazecie przeczytasz, potem znowu jeszcze troszeczkę

wydusisz, a tak jak dzisiaj, to leci bez umiaru i o żadnym porcjowaniu kału nie może

być mowy. Tyłek otwiera się i gówno leci. Przy czym otwiera się na tyle szeroko, że

mam wrażenie, że bez mojej zgody bierze udział w konkursie „narób jak najwięcej,

74

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

najszybciej i wygraj telefon komórkowy”. A na co mojej dupie telefon komórkowy?

Stoję, aż się spociłem. Centrum miasta, do domu daleko, co robić? Na piechotę do

domu trzy godziny z pełnymi majtkami – od razu ostygłem, nie da rady. Ale jest

mróz, myślę, podmarznie trochę, to wtedy do autobusu i szybko jakoś się przemknę.

Siadłem na ławeczce i czekam. W tyłek jeszcze gorąco. Naszła mnie taka myśl, jeśli

to wszystko w gaciach zamarznie, to z genitaliami będzie straszny problem, brrr...

Nie, tak nie można. Wstałem, ludzie mnie jakoś omijają, pewnie zrozumieli, nad

czym ja tu myślę. Aż tu nagle genialna myśl wpadła mi do głowy. Wejdę na jakąś

klatkę schodową, tam w windzie się przebiorę, doprowadzę do porządku i potem

szybciutko do domu. Wchodzę do wysokiego bloku, brama była otwarta, naciskam

guzik, czekam na windę. Na klatce zrozumiałem jeszcze jedno. Ode mnie idzie taki

zapach, że... fuuu... Wsiadam do windy, naciskam guzik na ostatnie, 14 piętro, a

drugą ręką rozpinam spodnie, żeby czasu wystarczyło, póki nie dojadę. Drzwi nie

zdążyły się zamknąć, a tu wpada zdyszana kobieta.

– Zdążyłam. Pan na 14? A ja na 13, to wjadę z panem do końca i zejdę sobie to

pięterko.

Oczywiście pojedziemy, ja już guzik wcisnąłem. Podtrzymuję spodnie.

Ruszyliśmy, a u mnie w głowie jeden szum, plecy mokre od potu, a gówno już

całkiem zastygło. Śmierdzieć w windzie musiało bardzo mocno, bo współpasażerka

jakoś tak dziwnie zaczęła na mnie spoglądać. A ja na to robię taką minę, która mówi

wyraźnie, że nie srałem w windzie i już. Gdzieś tak na 10 piętrze winda wycięła nam

numer. Zatrzymała się i światło zgasło, szarpnęło nami też mocno, ja o mało co drugi

raz się nie zesrałem.

– O, co to, stoimy? Awaria? – pyta dziewczyna.

– Myślę, że tak – odpowiadam, strugam inteligenta i zastanawiam się, co tu

robić, a zrobić coś trzeba z moim gównem i brudnym tyłkiem. Kobieta naciska jakiś

guzik, zaczyna z kimś rozmawiać, pomoc wzywa, podaje adres domu. Wyobraziłem

sobie, jak przyjdą monterzy, jak nas będą wyciągać, jak zapytają, dlaczego tu tak

75

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

śmierdzi... A w windzie ciemno choć oko wykol. Wpadłem na to, że teraz właśnie

można się szybko przebrać, nic nie widać. Trzeba zdjąć szybko gacie, położyć gdzieś

w rogu, potem w tym stresie i zamieszaniu ona niczego nie zauważy. Zresztą jak

światło włączą, to po takiej ciemnicy, zanim oczy się przyzwyczają, my już

wysiądziemy. Rozpinam spodnie, a szeleszczę aż strach i pasek jeszcze dzwoni.

– A co pan robi? – z niepokojem pyta dziewczyna.

– A tak staram się usiąść jakoś wygodnie, długo czekać będziemy. – I spodnie

opuszczam.

– Co to za zapach?

O mało się nie wygadałem, że się osrałem na ulicy.

– A chamstwo takie windami jeździ, kto wie, co tu wyprawiają. – Spodnie już

całkiem zdjąłem, stoję w brudnych majtkach. Pomyślałem, że jak teraz włączą

światło, dziewczyna padnie na serce. Wyjścia nie ma, podążam dalej. A dziewczyna

zaczyna głośno szlochać, chyba się boi. Strasznie szeleszczę ciuchami, kombinuję,

jak zdjąć majtki i wyobrażam sobie, jaki będzie smród.

– Niech mi pan nie sprawia bólu! Nie dotyka mnie, bardzo proszę! – dziewczyna

aż zawyła.

– A ty co, zwariowałaś? Ja jestem ojcem dwojga dzieci. Idę do kolegi w

ważnych sprawach, jak mogłaś o mnie tak pomyśleć – odpowiadam wiarygodnie i

odklejam gacie od tyłka. Ale śmierdzi, gdy narobisz w gacie! Nie jak w toalecie, ale

tak że muchy na 5 metrów tracą przytomność. Dziewucha poczuła, że coś tu jest

mocno nie tak jak powinno, chyba skuliła się w kącie i płacze.

– Przestań już, nic ci nie zrobię – tłumaczę spokojnie. Majtki już odkleiłem i

kombinuję, jak je ściągnąć, żeby nie rozmazać nigdzie. Dziewczyna jakaś otępiała,

coś tam szepcze, modli się chyba. Majtki już mam na kolanach.

– Niech mnie Pan nie zabija! Proszę!!! – I szlocha rozpaczliwie.

– A na cholerę ty mi potrzebna, ja sam mam problem. – Zdjąłem wszystko, cały

rozmazany, a śmierdzi tak, że aż łzy z oczu lecą. Pasażerka w szoku. Coś tam dalej

76

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

gada do siebie. Czego panikujesz, myślę, stój sobie spokojnie, śmierdzi i już, tak

bywa. Rozumiem, że trzeba się śpieszyć. Albo teraz albo nigdy. Ściągam, aż mi

ulżyło. Dziewczyna chyba zemdlała, siedzi cicho. Stoję z gaciami, ostrożnie,

zastanawiam się, gdzie ona jest dokładnie, żeby jej nie rzucić majtek na głowę

przypadkiem i nie podeptać swoich spodni. Przysłuchuję się... Aaaa... siedzi na

wprost. W inny róg trzeba celować. Nagle niespodzianka. Włączają światło i winda

rusza. Zrozumiałem, że z dziewczyną coś nie tak. Oczy jej błyszczą, ręce się trzęsą,

ustami jak ryba porusza. Wyobraziłem sobie teraz ten obrazek w windzie. Stoję do

pasa rozebrany, w ręku osrane gacie, patrzę na leżącą kobietę. Nie tracę czasu,

wycieram się, ubieram i stoję jak uczciwy obywatel, czekam na swoje piętro. Na

podłodze kobieta, chyba martwa, w ręku brudne gacie. Stwierdziłem, że tak jej

zostawić nie mogę i w tym smrodzie. Wyciągnąłem z windy, położyłem na piętrze i

biegiem z tego budynku!!! Ona jakoś zaraz dojdzie do siebie, a mnie wstyd, że hej.

Tylko jednego zrozumieć nie mogę. Czego się bała? Jeśli śmierdzi gównem, to

znaczy, że ktoś się zesrał. O, jeśli by śmierdziało fiutem, to można zacząć się bać.

Chociaż i w tym niczego strasznego niektóre nie widzą.

O naszych krajach

Skończyły się złote czasy. W kraju wszystko za pieniądze. W płatnej toalecie

korzystający, który miał zatwardzenie i nic nie wydusił, może zażądać zwrotu

pieniędzy. I nawet oddając sprawę do sądu, wygra! Każdą dziwną sprawę można

oddać do sądu i wygrać! Główne zadanie sądu – być niezależnym. Głowna rola

cerkwi – być niezależną. Sąd, cerkiew i naród całkowicie oddzielili się od państwa,

nauczyciele oddzielili się od uczniów, milicja od złodziei, lekarze od chorych,

wszystko... Nawet nie ma kogo zapytać, jeśli pojawi się problem.

Na ekranie bez przerwy tylko strzelają, kochają się jedno z drugim, we krwi, w

brudzie. I śpiewają. Piosenki sensem zbliżają nas do debilizmu. Seks całkiem

77

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

oddzielił się od miłości. Na weselach na okrzyk „gorzko” nie całują się, a posuwają

się dalej. Kochankowie nazywają się partnerami, uściski nazywają pozycjami,

pocałunki – grą wstępną. Zniknęły całkiem zaręczyny, a jedną z chorób

wenerycznych jest ciąża.

Reszta – normalnie. Odessa śpiewająca, W Dniepropietrowsku się poprawia,

Kijów dawno poznał już, co to takiego korki uliczne. W dumie dyskusje czy

emerytury wypłacać od 60 czy 65 (przy średniej długości życia 57).

W sklepach jest wszystko, tylko kto będzie to wszystko jadł?

Od 1917 roku jasne jest, że jedzą tak tylko „nowi Ruscy”.

Piosenek w kraju śpiewa się 100 razy więcej niż dawniej, za to tekstów w nich

100 razy mniej.

We wszystkich gazetach piszą o tym, jak zachowywać się w łóżku, jakbyśmy z

niego nigdy nie wstawali. Wszystkie porady, jak spać, przespać się, a ani jednej – jak

żyć. W rezultacie, jak okraść bank, wie każdy Rosjanin, jak bezpiecznie trzymać tam

pieniądze – nie wie nikt.

Nasza władza pracuje prawidłowo. Chodzimy dobrze ubrani. Kobiety odwrotnie

– chodzą prawie rozebrane, gdzie się da, robią wszystko, żeby potem jakby co podać

do sądu.

Nowy prezydent dla wszystkich jest zagadką. Dawniej był tajemniczy kraj,

potem tajemniczy naród, teraz tajemniczy prezydent. Rozumem tego wszystkiego nie

ogarniesz. Tu trzeba czym innym myśleć. Czym? – my jeszcze nie wiemy.

Dzisiejszego życia zrozumieć się nie da. Nie ma literatury, nie ma

podręczników.

Co jest dobrego w Rosji? Wszyscy żyją niedługo, nawet kryminaliści. Dlatego

trzeba wytrzymać. A w zamian mrocznych i jednakowych pojawili się szczęśliwi i

nieszczęśliwi. Choć teraz cały ten bałagan, ze wszystkimi swoimi plusami i

niedostatkami, i tak bardziej przypomina normalne życie niż wtedy, kiedy łagier,

więzienia, mięsny kombinat, fabryka butów czy komitet partii wyglądały jednakowo.

78

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Nie będziemy robić z siebie abstynentów. Ale z nałogów szczerze wybierzemy

jeden. Kulturze narkotykowej my przeciwstawiamy się kulturą alkoholową. Nie tylko

dlatego, że częściej się u nas pije (regularnie), niż kłuje. Kultura narkotykowa jest

zamknięta, egoistyczna, kultura alkoholowa – otwarta i aktywna. Człowiekowi

pijącemu potrzebne jest towarzystwo. Interesuje się innymi. Ćpun nie potrzebuje

nikogo. Inny mu tylko przeszkadza, odciąga od przyjemności.

Wywody z tego można rozwinąć nawet globalnie. Popatrzmy na sukcesy

militarne ludzkości. Narkomani z obu Ameryk, wszyscy ci Aztekowie, Majowie,

Inkowie ze swoimi kaktusami-pejotlami albo liśćmi koki.

Wielkie kultury Średniej, Południowo-Wschodniej, Mniejszej i samej Azji z ich

haszem i fajkami wodnymi.

I gdzie oni wszyscy są teraz?

Wszystko stracili, przegrali walkę z pijącymi wodę ognistą Europejczykami.

A jak można jeść jakieś grzybki, otumaniać się muchomorkami? Przecież

wiadomo, że grzyby są dobre z cebulką, smażone albo suszone. Jak można je

porównywać z dającymi kopa stoma gramami? Jak do głębi zrozumiał to kniaź

Włodimir – „Na Rusi się wesoło pije” – i odpędził całkowicie od nas islam.

I jeszcze jedno. Olewajcie zawsze rośliny. Pijący winko Francuzi i Hiszpanie

przeciwko Brytyjczykom z ich whisky, dżinem i kolonialnym rumem – i kto królował

na morzach? Zima 1812 roku pokazała przewagę rozgrzewającej wódeczki nad bordo

i chablis... Hitlerowi też wszystko wychodziło, dopóki nie poszedł ze swoim ubogim

sznapsem na naszą czyściochę. A my jeszcze sojuszników z angielskim scotchem

mieliśmy. Synom Hirohito, z ich dwudziestoprocentowym sake, z nami się nie udało,

ani z pijącymi burbony Jankesami. Rosję, Ukrainę czeka więc wielka przyszłość. Nie

dlatego, że Putin czy tam Janukowycz... tylko dlatego, że Smirnoff, Hortyca czy

Hlibnyj Dar.

79

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Różnica kultur?

To już tydzień jak odpoczywamy w Turcji. Przyzwyczaiłem się już do rozkładu

dnia wczasowicza. Wiem co, gdzie i o jakiej porze należy robić i to właśnie robię.

Jeszcze trochę i całkiem mi obrzydnie tak daleko od domu kąpać się w morzu,

dostawać czyste ręczniki, brać udział w konkursach, o jednej i tej samej porze

przychodzić na obiad, i nie dostawać za to ani grosza...

Każdego ranka po śniadaniu, kiedy z rodziną wybieramy się na plażę,

zostawiam w pokoju, na mojej poduszce jednego dolara dla podniesienia bojowego

ducha u niewidzialnej tureckiej sprzątaczki. Nie jest to żaden wyczyn z mojej strony i

też nie twierdzę, że ona bez tego nie wywiązywałaby się ze swoich obowiązków, ale

zawsze po powrocie znad morza wita nas czyściutki pokój ze świeżą pościelą na

posłanych łóżkach. Czego chcieć więcej?

Ale dzisiaj wszystko ułożyło się inaczej.

My z synem już wczesnym świtem zmierzaliśmy wąskimi serpentynami na

wycieczkę do jakiegoś Dołman-Hrełman albo Hrełman-Dolman, a w pokoju została

żona, która w przeciwieństwie do nas dobrze się wyspała, a potem miała pochodzić

po mieście.

Wieczorem, zmęczeni i głodni po takiej wyprawie, zaszliśmy na plażę, żeby

zabrać naszą mamę, a co ważniejsze klucze od pokoju.

Wchodzimy do środka i nie wierzymy własnym oczom. Po kolorze walizki

wygląda, że to nasz apartament, ale coś jest nie tak! Dookoła jakieś zwierzątka

różnych rozmiarów i kolorów, zrobione z moherowych ręczników i serwetek. Tu

rybki, tu chyba gęś... a to dinozaur? Czy to jakieś dziwne święto narodowe? Nasze

łóżka usypane płatkami róż. Wszędzie też rozstawione kwiaty, naturalne pomieszane

z takimi powycinanymi z serwetek. Nawet na moim laptopie stoi talerzyk z wodą, w

którym pływa jakiś kwiatuszek-lilijka. Nie wiemy, co myśleć. Może według

tureckich pojęć powinniśmy zostać powaleni tymi ozdobami. Ciszę przerwała żona:

– Wydaje mi się, że trumnę z ciałem zmarłego dopiero co wynieśli, a my nie

80

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zdążyliśmy ani się z nim przywitać, ani pożegnać...

Wszystko jeszcze ułożone było w kształcie serduszek, nawet buty. Na pewno,

gdyby nasza niewidzialna sprzątaczka miała więcej czasu, to i pilota od telewizora

ogrzałaby nad ogniem i wygięła w serce...

Podobało się tylko naszemu synowi. A my się zaczęliśmy zastanawiać... Jeśli to

ukryta kamera? To dlaczego u nas akurat i co dalej? Doszliśmy do wniosku, że do

naszego hotelu przyjechał z wizytacją turecki minister turystyki, ale żona odwiedziła

wszystkich sąsiadów i okazało się, że u nich wszystko jest jak zawsze.

Późnym wieczorem, kiedy pogodziliśmy się z faktem, że w świecie jednak

zdarzają się niezbadane i tajemnicze sytuacje oraz zjawiska, małżonka nagle spytała:

– Dziwne, gdy dzisiaj rano wróciłam z bazaru, zostało mi 50 euro w jednym

banknocie i nie chciało już mi się otwierać sejfu, żeby je schować. Wsadziłam je pod

twoją poduszkę... nie brałeś?

Barszcz

Przygotowanie potraw dla niektórych kobiet to domowe hobby. Prawidłowo!

Barszcz ukraiński jak najbardziej wpisuje się do naszej narodowej, smacznej kuchni.

Ale jakie miejsce ta zupa może zająć w sztuce?

REALIZM. Wszystko jak zawsze. Dusić warzywa, buraki, cebulę, marchew itp.

Na mięsnym bulionie, dołożyć kapusty, ziemniaczka. Gotować, aż się ugotuje.

IMPRESJONIZM. Przygotować normalnie. Przed podaniem zmiksować.

EKSPRESJONIZM. Włożyć do garnka całe buraki. Za godzinę ziemniaki,

marchew. Całą cebulę i całą główkę kapusty. Gotować trzy godziny.

ROMANTYZM. Wszystkie produkty pokroić w kształcie kwiatuszków.

HIPERREALIZM. Ugotować buraki, ziemniaki. Pokroić cebulkę, kapustę,

ogórki kiszone. Całość polać roztopionym masłem.

SZTUKA ALTERNATYWNA. Ugotować całość nie na zwykłym bulionie, a

81

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

np. na bulionie z kuropatw, bażantów albo owoców morza.

PRYMITYWIZM. Podać gościom nieświeże produkty.

NEOPRYMITYWIZM. Chcących zjeść zupę ludzi wysłać do sklepu na zakupy,

stworzyć im możliwość przygotowania potrawy samemu.

ABSTRAKCJONIZM. Wyjść na dwór, nazrywać trawy, obojętnie jakiej, jaka

będzie pod ręką, zalać wrzątkiem, gotować 40 minut. Sól, pieprz do smaku.

NEOKLASYCYZM. Bulion zamienić na proszkowy, świeże warzywa na

suszone.

KONCEPTUALIZM. W talerze nalać wrzącej zupy. Podawać bez soli i pieprzu.

HIPERKONCEPTUALIZM. Podać gościom pełne talerze aromatycznej zupy, a

łyżki schować tak dobrze, żeby nikt nie znalazł. Gospodarz przeprasza gości,

wychodzi w nagłej, bardzo ważnej sprawie.

BARSZCZ OP-ART. Nalać pełen talerz zupy i pokazać go mającym ochotę

zjeść. Wszystko.

BARSZCZ POP-ART. Mającym ochotę zjeść barszcz powiedzieć „Figę wam, a

nie zupę, wynocha”. Wszyscy rozchodzą się pod wrażeniem. Akcja sztuka udała się.

EKLEKTYKA. Barszcz ozdobić jasnymi różyczkami.

FUTURYZM. Barszcz jemy z koryta po 7 porcji na głowę. Obowiązkowo w

cylindrach i fraku. Nieobowiązkowo, ale wskazane jest ubrać żółte kalesony.

HIPARYZM. The Barszcz gotować z kradzionych i znalezionych warzyw po

zamknięciu targu. Konopiami przyprawiać. O soli zapomnieć. Jeść łyżką aluminiową

ukradzioną ze stołówki studenckiej. Łyżkę nosić na szyi zamiast krzyżyka. Much nie

odpędzać.

HAPPENING. Po tym jak goście już dobrze się najedli, zademonstrować im

ugotowanego w zupie kota. Akcja pt. „A potem zupa z kotem”.

POSTMODERNIZM. Gościom nalewać niewidzialny barszcz, czyli udawać, że

jest. Wszyscy powinni udawać, że jedzą. A tego kto powie, że nic tu nie ma, wygonić

za prostactwo i chuligaństwo.

82

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

SYMBOLIZM. Gościom podajesz talerze z karteczkami, na których piszesz:

burak, marchew, ziemniak, kapusta, cebula... itp.

STYL FOLKOWY. Na stół stawiasz koszyk z surowymi warzywami. Dalej

goście powinni sobie sami ugotować.

PERFOMANSE. Zaproszonych na barszcz gości gospodarze witają ubrani jak

ich matka rodziła.

Niech gotowanie smacznych potraw będzie dla Was przyjemnym, domowym

hobby, a nie ciężkim obowiązkiem.

83

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

NOCĄ

Nocą w ukraińskich miastach jest tak samo niebezpiecznie, jak we wszystkich

innych europejskich. Nie należy łazić, gdzie nie trzeba, a wszystko będzie jak

najbardziej w porządku. To do takich, którzy na wieść, że jadę na Ukrainę, z miejsca

wybałuszają oczy i przerażeni pytają: „A ty się nie boisz?!”. Wiele razy znajdowałem

się w środku nocy w różnych zakamarkach miast. Nie mówię tu o ścisłym centrum,

gdzie jak wszędzie trwa bujne nocne życie towarzysko-knajpiano-dyskotekowe. Na

dworcach nocą też jest bezpiecznie. W dalszej ich okolicy to już inaczej może być,

ale to przywara chyba wszystkich dworców na świecie. Na lwowskim, który jest dość

duży, trwa ciągły ruch. W poczekalniach dosłownie tłumy, często nie ma gdzie

przysiąść, chociaż są dosyć obszerne. I dużo milicji. Mundurowych i po cywilnemu.

Nic wam nie grozi. Ciekawym dla mnie doświadczeniem, aż uległem zdziwieniu,

było zachowanie kibiców również oczekujących na pociąg. Nie było gdzie choć na

chwilkę posadzić tyłka, żeby dać ulgę zmęczonym nogom. Chłopaki w szalikach,

rasowi kibice, przysiedli za lodówkami w części należącej do punktu

gastronomicznego. Sprzedawczyni wyskoczyła, ochrzaniła zdrowo, oni przeprosili,

spuścili głowy i odeszli. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego mogło

wydarzyć się w Polsce. Z naszymi kibolami nie udałoby się tak raczej.

A tak na co dzień bez większych atrakcji. Pijakami, młodzieżą wyglądającą na

uciekinierów z domu i w ogóle wszelkim podejrzanym elementem zajmuje się od

razu milicja. Żal mi tylko było koczujących staruszek w starych płaszczach i

chustkach na głowach. Przyjeżdżają handlować na bazarze, sprzedają to, co na wsi

można wyhodować, aby dorobić do głodowej emerytury. Na nocleg ich nie stać,

spędzają więc noce w poczekalniach dworcowych, wraz z torbami zawierającymi ich

towar. Serce się kroi.

A weźmy dla przykładu kurorty, zwłaszcza te nadmorskie. Odessę chociażby.

84

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Tu przy samej plaży całą noc trwa wielki bal w okolicznych lokalach. Dyskoteki,

tańce na rurze... jedna wielka impreza dla przyjezdnych, ale i miejscowi nie

odmawiają. Często niedobitki, albo polegli podczas zabawy, leżą, śpiąc twardym

snem na plażowych ławkach, kiedy ta zapełnia już się wczasowiczami. Czasami ktoś

się zlituje i nakryje przynajmniej głowę, bo z odeskim słońcem żartów nie ma. Ale w

oddalonym centrum również życie kwitnie. Pooddychajmy trochę atmosferą, o jakiej

w swoich piosenkach śpiewa Alosza Awdiejew; tylko na słynną Mołdawiankę,

dzielnicę słynącą z mieszkańców nie bardzo przestrzegających prawa, lepiej się nie

zapuszczajmy, bo tam i dzisiaj może być nocą niebezpiecznie.

Deptaki, knajpy pełne turystów, gra muzyka, spacer to coś bardzo przyjemnego.

Można też pojeździć dorożką. Pięknie oświetlone wystawy, zwłaszcza antykwariaty z

cudami z dawnych czasów. Wrażenie robi wejście do meczetu. Pochodzić należy

obowiązkowo po starówce, deptakach, a potem po słynnych „potiomkinowskich

schodach” zejść do portu tzn. morwagzału. Schodzę więc w międzynarodowym

tłumie na dół... a tu na dole jest jezdnia, czego nie widać prawie nigdy na zdjęciach

czy w telewizji. Przystanki autobusowe i knajpka, gdzie można napić się czegoś i

odetchnąć. Zamawiam i ja piwko, odpoczywam, delektuję się smakiem i przyglądam

turystom. Słychać przeważnie rosyjski, ukraiński, niemiecki i angielski. Nagle z

zadumy wyrywają mnie dziwnie brzmiące gdzieś za plecami słowa w również

znanym mi narzeczu: „o k...a, jakie chu...e piwo!”. Bo Polacy nie gęsi i swój język

mają.

W porcie też jest co zobaczyć. Cumujące kilkupiętrowe statki pasażerskie o

różnych banderach, z reguły raczej krajów czarnomorskich. Na pokładach tańce i

zabawa. Duży „parking” prywatnych jachtów; widzę kilka katamaranów, wielkością,

ilością i jakością łajby wcale nie odróżniają się od tych w portach

zachodnioeuropejskich. Pomnik przedstawiający kobietę z dzieckiem żegnającą

odpływającego małżonka i ojca w rejs oraz stara cerkiewna kapliczka to portowe

zabytki. Jeszcze rzut oka na latarnię morską,”odeski majak”, i można wracać na

85

 

000002.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

kwaterę. Miejska komunikacja, czyli marszrutki, funkcjonują przez całą dobę. A

niedaleko domu całodobowo czynny market, można więc bez kolejek uzupełnić

zapasy w lodówce. Kupiłem jeszcze lody, siadłem na ławce przed blokiem, spokojnie

skonsumowałem i nie przypłaciłem tego życiem czy utratą choć jednej kopiejki.

86

 

000012.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

87

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

PLAŻA

Jeżeli ktoś lubi wypoczynek aktywny, zwiedzanie, góry i morze jednocześnie,

ma dość dużo pieniędzy, to idealnym miejscem dla niego jest Krym, a zwłaszcza jego

południowa i wschodnia część. Tam znajdzie wszystko, czego szuka. Na zachodzie

bowiem mogą urlop spędzać tylko miłośnicy plażowania, ponieważ nie ma tam

innych większych atrakcji. Ale plaża krymska na całej swej długości jest bardzo

zatłoczona, a wręcz zapchana, za to z cenami o wiele wyższymi niż w wielu

światowych kurortach. Zupełnie inaczej jest w Odessie. Mniej prestiżowo (w

mniemaniach ukraińsko-rosyjskich oczywiście), ale również miło można spędzić

urlop. Miejsce mojego zamieszkania od kąpieliska dzieliły 2-3 przystanki jazdy

tramwajem lub 15-20 minut spaceru. Znajdowało się tuż za dawnym pionierskim

obozem „Młodej Gwardii”. Już od prawie samego przystanku tramwajowego do

właściwej plaży witały stragany oferujące pamiątki, koszulki, popcorn, hot-dogi,

lody, napoje i wszystko, co może być potrzebne ludziom w takich miejscach, jak

chyba na całym świecie. Niektóre zresztą, dokładnie takie same – zwłaszcza latarnie

morskie, marynarzyki, wiatraczki – można kupić nad naszym Bałtykiem, azjatyckiej

produkcji zapewne. Ja zawsze kupuję tielniaszkę, tj. charakterystyczną marynarską

lub wojskową koszulkę w paski i nadal nie posiadam takiej w swojej garderobie,

bowiem każdą zawsze oddaję komuś w prezencie. Jak się okazuje, bardzo wiele osób

chce taką właśnie posiadać. Za straganami coś w rodzaju wesołego miasteczka:

karuzele, strzelnice, automaty do gier, wszystkie znane wyciągacze pieniędzy. Dalej

wzdłuż nadbrzeża ciągną się lokale gastronomiczno-rozrywkowe, niektóre są

własnością stojących również tam, tylko bliżej miasta niż wody, hoteli. Mamy

jeszcze camping i całą szeroką interesującą nas plażę właściwą wraz z molo. Fajnym

pomysłem są dmuchane duże baseny wraz ze zjeżdżalniami dla dzieciaków, które

mogą i tu się popluskać, niekoniecznie trzeba puszczać je do morza. Odeskie słońce

88

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

jest naprawdę silne i potrafi być niebezpieczne. Miejscowi więc zalecają plażowanie,

i tak zresztą sami robią, w godzinach popołudniowo-wieczornych. Pierwszy raz tak

właśnie zaprosili mnie „na morie”. Po pracy. Pojechać, popływać, pobiesiadować i do

domu. Po drodze obowiązkowo zaopatrzenie w piwko, napoje, coś do przegryzienia i

niezastąpioną suszoną rybę. Życie na plaży jeszcze trwa, a w okolicznych lokalach

dopiero się zaczyna. W koszach na śmieci i wokół nich przesypują się puste butelki,

opakowania itp. Widać, że turystów w dzień bywa tu bardzo wielu. Ale pierwsze na

co zwróciłem uwagę, to grupa czarnoskórych kobiet, wszystkie fantazyjnie, kolorowo

ubrane i u każdej egzotyczna fryzura, oferujące zainteresowanym skręcenie dredów.

Nie jest to więc taki koniec świata ta Ukraina, jeśli zajmują się tym i oferują to samo

co ci w Maliboo.

Miałem wolny dzień, ponieważ był to lipiec, pogoda jak to nad Morzem

Czarnym, więc postanowiłem i ja poplażować. Zabrałem ze sobą nieodzowne

wyposażenie, ruszyłem zdobyć trochę opalenizny. Ludzi już trochę było, wybrałem

więc odpowiednie miejsce i postanowiłem skorzystać ze stojących tam leżaków.

Czytam książkę, nagle pojawił się nade mną jakiś cień, postać.

– Tak? – pytam.

A to całkiem młody facet, uśmiecha się do mnie, pobłyskując złotymi zębami:

– Ja rozliczyć się, za ten leżak.

No tak, leżaki są płatne, ale nie wiedziałem, jak i gdzie to się załatwia.

– Dobrze, jasne, już płacę.

10 hrywien i mogę tu sobie leżeć do samego wieczora.

– Pan na pewno z Priboja? Z tego hotelu tutaj? Pierwszy raz? – próbował zagaić

rozmowę, ale przybywające plażowiczki zmusiły go do zajęcia się obowiązkami

służbowymi. Miły facet swoją drogą, uczynny. Przynosił według życzenia poduszki,

kocyki, wszystko w cenie. Rzeczy osobistych też pilnował, jeśli ktoś chciał się

oddalić popływać czy w innym celu. Zachciało mi się pić, podskoczyłem do budki z

piwem i kupiłem też dla niego. Zasłużył i spodobał mi się. Krępował się trochę, ale

89

 

000008.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

zdobyłem tym oddanego kolegę.

Plażowicze jak wszędzie i zajmują się tym co zwykle, na wszystkich plażach

świata. Niestety zapomniałem o ostrzeżeniach znajomych. Słońce trochę mnie

poparzyło. Ironicznie patrząc na mnie, stwierdzili:

– Dorwał się jak Ruski do słońca.

90

 

000007.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

91

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

BAZAR

Bazary są wszędzie i bardzo różne. Takie małe, lokalne, osiedlowe, przy

każdym większym skupisku mieszkańców, coś takiego jak w Polsce na początku lat

90-tych. Tradycyjnie zaopatrzyć się tu można we wszystkie produkty spożywcze, a

więc budki-stragany z warzywami i owocami, nabiałem, delikatesami itp. Dużym

zainteresowaniem cieszą się wyroby „domowe”, tj. śmietana, masło, słonina czy kura

z przydomowej hodowli. Stanowiska handlowe są bardzo różne, często dosyć

skromne. Widywałem ludzi targających codziennie domową wagę, a cały ich

asortyment to worek ziemniaków, woreczek buraków i miska fasoli. Na życie zarobić

jakoś trzeba, choćby i tak. Czasami siedzą staruszki, sprzedają papierosy, nawet na

sztuki, zapałki, przysłowiowe mydło i powidło. Są i profesjonalne sklepiki, pawilony.

Dokładnie jak u nas. Oprócz placów wyznaczonych do uprawiania tego fachu wielu

targujących ustawia się w miejscach niedozwolonych, najchętniej wzdłuż dużych,

często uczęszczanych ulic. I tu trwa nieustająca zabawa z milicją w kotka i myszkę.

Przyjdą, spiszą, wlepią mandaty tym, którzy nie zdążyli się w porę ewakuować, a

następnego dnia wszystko po staremu. Zawsze w tym interesie jest ruch. Ludzie

chętnie zaopatrują się na targu, a i mnie się niejednokrotnie zdarzało.

Nie spotkałem się co prawda z sytuacją, o jakich opowiadały mi zaprzyjaźnione

Lwowianki: „U nas na bazarach coraz większe chamstwo. Chodzę, oglądam, a tu

sprzedająca baba do mnie: – Co jabłka tylko oglądasz. Kupować będziesz? Tylko mi

towar psujesz! A u drugiej kilka dni później to samo: – Kupujesz? Bo nie wyglądasz

mi na taką, co pieniądze ma!”. Do mnie nikt tak jeszcze nie wyskoczył, ale może

wszystko przede mną?

We Lwowie znam tylko bazar usytuowany niedaleko dworca kolejowego, drugi

w pobliżu opery i trzeci bardzo ekskluzywny, już w samym ścisłym centrum. Ten

tylko dla turystów (bogatych), bo asortymentem są tu wyroby narodowego rękodzieła

92

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

ukraińskiego, jak w naszej Cepelii.

Te duże targowiska to coś w rodzaju centrów handlowych. Pawilony dosyć

duże, właściwie sklepy, bo handluje się tu takimi rzeczami jak meble czy materiały

budowlane i wykończeniowe, miejsca do tego potrzeba wiele. A słynny odeski bazar

PRIWOZ to miejsce nawet historyczne. Pojawia się w pieśni, literaturze i filmie. To

tu od zawsze panował miejscowy słynny półświatek. Położony w dobrym miejscu, w

centrum miasta, niedaleko parku i ogrodu zoologicznego. Dziś to targ, niby jak każdy

inny, ale na pewno ma wiele swoich tajemnic i odbywają się tu nadal transakcje, o

których nikt niewtajemniczony nigdy się nie dowie. Ja odwiedziłem go tylko raz, tak

turystycznie. Chciałem zobaczyć miejsce, o którym śpiewa Alosza Awdiejew. Na

pierwszy rzut oka niczym się nie różni od innych, choćby położonego o wiele bliżej

mojego miejsca zamieszkania, Bazaru Siewiernyj (północny). Co dzień w jego

kierunku zmierzają tłumy klientów, marszrutki i tramwaje opróżniają się na

przystankach w pobliżu i zapełniają od razu na nowo powracającymi już z zakupów.

Wraz z tłumem przechodzę przez jedną z bram. Pierwsze na co zwróciłem uwagę, to

kobiety siedzące na taboretach. W rękach trzymają pęki banknotów. To takie kantory,

punkty wymiany podobno po dużo korzystniejszym kursie niż w miejscach

posiadających do tego oficjalne uprawnienia, których na targowisku zresztą też jest

kilka. Wrzucam trochę hrywien do pudełka proszącemu o wsparcie człowiekowi bez

nóg, ubranemu w mundur wojsk powietrzno-desantowych, błękitny beret, na piersi

ordery. Słyszałem o ich rentach, takich dziesięciu weteranów-inwalidów nie dostanie

razem tyle, ile nasz dzielny agent Tomek. No ale też nie są tacy przystojni.

Targowisko wielkie, właściwie można tu kupić wszystko w pawilonikach, na

straganach i nawet wygrzebać ciekawostki wśród kupy rupieci, bo handlarzy

starzyzną też nie brakuje. Wrażenie w takich miejscach robią na mnie zawsze wielkie

hale, w których sprzedaje się ryby a w innych mięso. I ciekawe co powiedziałby o

tym nasz Sanepid. Zatrudnienie i zarobek znajduje tu naprawdę bardzo wiele osób.

Nie tak dawno gruchnęła wieść, że bazar zostanie zamknięty, ponieważ został

93

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

sprzedany zagranicznym biznesmenom. Zaczęły się dość gwałtowne protesty, szybko

doszło do zamieszek. Tłum przekonany, że odbiera im się miejsca pracy, ruszył pod

siedzibę dyrekcji i zarządzających obiektem. Skończyło się demolką, podpaleniem,

niestety jeden z dyrektorów dość poważnie ucierpiał. Skończył w szpitalu. Całe

zamieszanie okazało się niepotrzebnym incydentem, bowiem sprawy wyglądały

zupełnie inaczej. Otóż miejscowi hochsztaplerzy sprzedali bazar na zasadzie takiej

jak „warszawskie cwaniaki” sprzedają naiwniakom Kolumnę Zygmunta. Znaleźli

naiwnych Czeczeńców i z nimi dokonali poważnej, handlowej transakcji. Wiadomość

o tym wyciekła i stało się, jak się stało. Handlowcy bronili swoich praw, zniszczono

pawilon dyrekcji, a sam kierownik oberwał. Odeski półświatek zarobił, biznesmeni

kaukascy ponieśli znaczną stratę finansową, a wszystko wróciło do normy i toczy się

jak dawniej.

Na mojej ulicy też funkcjonuje miejscowy, lokalny bazarek. Do nabycia również

wszystko. Przy czterdziestostopniowym upale mięsko czy mleko i serek – bez

lodówki, ale chętni są. Często handlowcy zabijają nudę, siadając przy stoliku jednego

z nich, popijają wódeczkę, przegryzają czymś ze swojego asortymentu. Smutno nie

jest. Ciekawa propozycja u kobiety sprzedającej ziemniaki. Można kupić tradycyjnie

jak na całym świecie albo, jedynie hrywnę drożej za kilogram, już obrane. Pływają

sobie już takie poważone, czyste, w garnkach z wodą, a sprzedawczyni obiera przez

cały czas w oczekiwaniu na klientelę. Miejscowy uczastkowy, czyli dzielnicowy,

często tu bywa. Przechadza się między straganami, a kupcy pakują mu i wręczają,

zachwalając jednocześnie, a to pomidorki, a to jabłuszka czy banana. Kryguje się,

ale przyjmuje pakieciki. Jego mama też tu handluje dwa razy w tygodniu. Pościelą i

ręcznikami, ale ma też chyba najlepsze wino domowe w okolicy. Według ukraińskich

przepisów można tym oficjalnie handlować. Bardzo smaczne, winogronowe,

polecam. Kupuję u niej często. Polubiła mnie nawet, bo każe się nazywać ciocią

Leną. Czasami wśród straganów pojawia się duchowny – pop. Na piersi oprócz

krzyża wisi też puszka, skarbonka. Kropi święcona wodą i błogosławi: „Haroszej

94

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

wam targowli, niech was Bóg błogosławi...”. Kobiety żegnają się znakiem krzyża i co

któraś podbiega, i wciska banknot do puszki. A mówią, że komunizm zabił tam

całkiem religię.

Podziwiam, co może radziecka konstrukcja na przykładzie Wołgi 21. Takie

jeszcze pracują tu na bazarze i z powodzeniem zastępują dostawcze busy. Solidnie

zapakowane, wykorzystując też powierzchnię na dachu, potrafią naprawdę przewieźć

bardzo wiele. W Odessie jest zresztą dość dużo starych samochodów w świetnym

stanie. To chyba zasługa klimatu, że nie starzeją się, a zachowują dłuuuugo młodość,

urodę oraz urok – i kobiety, i samochody.

Kolorytu dodaje naszemu bazarkowi lokalny bar. Właściwie to są tu dwa, ale o

tym drugim mieszkańcy mają nie najlepszą opinię. Podobno właścicielka oszukuje na

procentach, sprzedając najbardziej tu popularne napitki, czyli gorzałkę i piwo. Znam

więc tylko ten jeden, od parasoli reklamujących piwo Desant, rozpostartych nad

stolikami, nazywamy go Desantnikiem. I tak lokal otwiera się wraz z godzinami

rozpoczynania pracy na bazarze, bowiem handlowcy też są jego stałymi klientami, a

zamykany jest zapewne wraz z ostatnim klientem. Tego nie wiem akurat, nie dane

było mi sprawdzić. Każdego ranka znajduje się jakiś chętny, który pracującym tu

kobietom pomoże rozstawić krzesła i stoliki, rozłożyć parasole za symboliczny

kufelek. W środku w barze miejsca niewiele. Tak na trzy, może cztery stoliki. Lada,

na niej poustawiane talerzyki z zakąskami, tj. suchą rybką, kanapkami. Kilka

lodówek z napojami i telewizor. Całe życie knajpiane toczy się na zewnątrz przy

stolikach. Frekwencja duża. I dużo się dzieje. Czasami ktoś, kto nadużył trunków,

spokojnie odsypia kilka metrów od lokalu, w krzakach pod najbliższym blokiem,

przez nikogo nieniepokojony. Widziałem nie raz, jak mężczyzna, wysłany zapewne

przez małżonkę na zakupy, z pustymi jeszcze torbami wchodzi do baru, zamawia sto

gram, zanim zdąży odebrać resztę, już przegryzł, i spokojnie udaje się na targ. W

drodze powrotnej podobna akcja, z tym że teraz odstawia już pełne siatki. Pokrzepia

się i wraca spokojnie do domu. Jak zawsze w tego typu miejscach bywa czasami, że

95

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

ktoś kogoś ma ochotę rąbnąć w pysk. Przeważnie agresor szybko jest przywoływany

do porządku przez pozostałych. Jednego razu doszło do poważniejszej draki, ktoś,

zapewne poszkodowany, wezwał milicję. Co dziwne winien zamieszania wcale nie

uciekał, a raczył się dalej alkoholem ze swoimi znajomymi. Być może wiedział, że i

tak go zaraz znajdą, więc po co porzucać kupione już dobro? W końcu podjeżdża

radiowóz. Stara łada. Wysiada dwóch funkcjonariuszy w jasnych, tropikalnych

mundurach. Wszyscy zwracają się do nich z wielkim szacunkiem. Chwila wyjaśnień,

po czym sprawcy zamieszania wsiadają grzecznie na tylne siedzenia samochodu,

mieści się w środku trzech wcale niemałych facetów, i odjeżdżają na komisariat. „O,

teraz to ich dokładnie tam sprawdzą. Odciski palców i wszystko. Jak już zabierają, to

coś muszą znaleźć”. Udzielają mi wyjaśnień zorientowani w takich zwyczajach

miejscowi mieszkańcy. Nikogo właściwie nic nie dziwi. O, tak po prostu. Stało się.

Na co dzień jest spokojnie.

Jako miłośnik staroci i antyków poprosiłem, aby zabrano mnie na targ staroci.

Tu nazywa się to „bazar starokonyj”. Pojechaliśmy więc którejś zdaje się niedzieli.

Co dziwne targowisko nie mieści się, jak to bywa, na jakimś wyznaczonym placu –

handlarze rozkładają się wzdłuż ulic w jednym z miejskich kwartałów. A na targu

wszystko i nic. Spodziewałem się czegoś ciekawszego, może tymi prawdziwymi

starociami-antykami już się tu teraz nie handluje. Bardziej zainteresowała mnie

architektura i stan okolicznych budynków, niż to co można było tu nabyć. A czasami

trafiały mi się naprawdę perełki w tego typu miejscach i za bardzo abstrakcyjną cenę!

Będąc na Ukrainie czy w Rosji, polecam jednak gorąco odwiedzić takie miejsce!

W Rosji bardzo podobnie. Kraj tylko dużo bogatszy od Ukrainy, a więc i obroty

wraz zarobkami na targowiskach dużo większe. Na bazarach zauważycie od razu

dużą liczbę handlowców kaukaskiego pochodzenia, Gruzinów, Dagestańczyków,

Ormian i wszelkich innych tamtejszych nacji. W pobliżu wszystkich miejsc chętnie i

często odwiedzanych przez turystów – stragany, na których sprzedaje się różnego

rodzaju gadżety związane z Rosją i dawnym Związkiem Radzieckim. Figurki,

96

 

000016.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

maskotki, czapki, flagi, lalki, gry itp., wszystko bardzo chętnie kupowane przez

zagranicznych turystów. W pobliżu Placu Czerwonego przebierałem na takim

właśnie straganie, stojącym w rzędzie jemu podobnych, próbując wygrzebać coś

ciekawego na prezent. Obok mnie stanęła para zainteresowana żelaznym modelem

rakiety z napisem CCCP.

– Skolko? – zapytali z zauważalnym obcym akcentem i widać było, że jest to

jedno z nielicznych słów rosyjskich, jakie znają.

– 1400 – odpowiedziała sprzedająca z pięknym uśmiechem. Turyści nie

zrozumieli, patrzyli ze zdziwioną miną i trochę na migi zaczęli kontynuować

rozmowę.

– Skolko? How much?

– A wy skąd jesteście? Espania?

– Yes, Espania.

– A Epania, tak 2000.

97

 

000013.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

98

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

MOSKIEWSKIE PRZEDSZKOLE

Czytając streszczenie „wykładu” pewnego „słynnego reżysera”, słynnego

właściwie chyba tylko z tworzenia teorii spiskowych, obrażania znanych ludzi itp.,

zaintrygowało mnie stwierdzenie, jakoby imperializm rosyjski wpajany był dzieciom

już od lat najmłodszych. Postanowiłem więc przyjrzeć się pracy jednego z

moskiewskich przedszkoli. I zdobyłem kolejny dowód na to, że pan reżyser chyba

nigdy w Rosji nie był. Na czym opiera swą wiedzę nie wiem, ale właściwie już mnie

przestało to interesować, szkoda czasu.

Przedszkole pracuje jak każde inne na świecie, jego zadaniem jest zapewnienie

opieki dzieciom, nie zapominając o innych aspektach edukacyjno-wychowawczych.

Typowe osiedle w wielkiej metropolii, wokół wysokie bloki, sam budynek także

przypomina nasze, polskie przedszkole, tylko jak wszystko w Moskwie jest większy.

Sale zabawowo-lekcyjne, kuchnia, magazyn, zaplecza, część administracyjna oraz...

basen! Wszystko wyremontowane, zadbane, czyściutkie. Plac zabaw. Instytucja

podlega pod ichnie ministerstwo oświaty, więc podobnie jak szkoły pracuje tylko w

okresie roku szkolnego, to jest od początku września do końca maja. Dzieci w wieku

5-6 lat podzielono na 11 grup. W grupie około 20 dzieciaczków.

Odpowiednio dobrany i wykształcony personel. Na każdą grupę jedna

nauczycielka i pomocnica, ta bardziej od spraw gospodarczych, pomaga sprzątnąć,

umyje kubeczek itp. Wychowawczynie bardzo przyjemne i sympatyczne (tu

wspomniałem swoje koszmary z dzieciństwa, a o urodzie już nie dyskutujmy).

Pracują do godziny 19, bo i tak bywa, że zapracowani rodzice zostawiają dziecko na

cały dzień lub w różnych godzinach. Pojawia się tu cały przekrój społeczeństwa.

Robotnicy, prości ludzie, wykształceni, na stanowiskach, biedni i bogaci biznesmeni.

Koszt miesięcznej opieki nad dzieckiem to ok. 125 złotych. Są oczywiście

zniżki i pomoc od państwa. Rodziny wielodzietne i samotni rodzice nie płacą w

99

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

ogóle, dla nauczycieli i wojskowych rabat 50 procent. W zamian za to przedszkole

oferuje wszystko, co powinno być. Dzieci są nakarmione, rano dostają śniadanie,

później porcje owoców i naturalne soki, wreszcie obiad i podwieczorek.

Zajęcia edukacyjne, oczywiście w odpowiednim zakresie, obejmują

matematykę, naukę czytania i pisania, literaturę i sztukę, rysunek, malowanie, prace

ręczne, lepienie z plasteliny, modelowanie, muzykę i ekologię. Wychowanie

fizyczne, naukę pływania i zabawy na basenie. Z dziećmi pracują też logopedzi i

psychologowie. Podczas spacerów wychowawczynie starają się pokazać maluchom

otaczającą ich przyrodę, wplatając umiejętnie przekaz wiedzy we wspólną zabawę, a

także w ten sam sposób przyswajają je do trudów przyszłego codziennego życia.

Poświęca mi swój czas Natalia, wychowawczyni jednej z grup. Bardzo ładna,

miła i sympatyczna. Nie dziwię się, że dzieci ją uwielbiają. Sam im trochę

zazdroszczę. Pytam, czy chce coś powiedzieć jeszcze o swojej pracy.

– Praca bardzo ciekawa, oddajemy się jej w pełni, czasami bardzo trudno bywa,

emocjonalnie. Przychodzisz do domu i jeszcze pracujesz, przygotowujesz się do

zajęć, piszesz plan pracy. Podczas wszystkich świąt i z różnych takich okazji

organizujemy przedstawienia – występy, a w nich też wychowawcy występują w

rolach, jak dzieciaki. Jedyne na co mogę narzekać, to jak wszyscy zawsze – na

zarobki.

Bardzo dziękuję Pani Natalii za pomoc, poświęcony czas i informacje dla

polskich czytelników.

A panu „reżyserowi” i jego zwolennikom powiem tylko tyle, że nie zauważyłem

tam żadnej politycznej indoktrynacji. Nigdzie nie biegają putinowskie zombie, tylko

normalne, miłe dzieciaczki, a na terenie całego obiektu nie ma nawet portretu

przywódcy!

100

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

LIST DO POLAKÓW

Smoleńsk, Katyń, zsyłki, powstania... nasza wspólna trudna historia. A jak to

widzą Rosjanie? Czy do końca tak, jak przekazują nam media? To list Rosjanina,

swoją drogą wielkiego przyjaciela naszego narodu, ale też rosyjskiego patrioty. Może

warto poznać ich punkt widzenia? List nieopublikowany w kilku polskich dużych

dziennikach, pomimo zapewnień, że tak się stanie. Dlaczego właściwie?

Niewygodny? Oceńmy sami. Pisownię autora zachowuję oryginalną, żadnych

ingerencji w tekst.

Ukazał się w „Gazecie Wrocław”.

Minął ponad rok od katastrofy w Smoleńsku. Z optymistycznych prognoz

poprawy stosunków polsko-rosyjskich powoli nie zostaje ni śladu. Często oglądam

wiadomości telewizyjne, słucham polskich i rosyjskich dziennikarzy, czytam

artykuły na temat Rosji, a także rozmawiam ze zwykłymi Polakami.

Muszę przyznać, że w morzu materiałów informacyjnych rzadko można spotkać

się z obiektywnym przedstawieniem opinii panujących w społeczeństwie rosyjskim.

Popularny dziennikarz Gazety Wyborczej Wacław Radziwinowicz w swoich

artykułach w sposób prymitywny dzieli Rosjan na „dobrych” i „złych” w zależności

od tego, na ile ich poglądy są zgodne z jego własnym zdaniem. Pierwsi to oczywiście

ci, którzy przynosili kwiaty pod polskie przedstawicielstwa dyplomatyczne po

katastrofie smoleńskiej oraz reprezentanci naszej niezbyt patriotycznie nastawionej

prozachodniej inteligencji. Drudzy to zdaniem Radziwinowicza albo „staliniści”, albo

naiwne ofiary propagandy kremlowskiej.

Wątpię, czy Polacy czytający teksty Pana Radziwinowicza będą w stanie

zorientować się w poglądach rosyjskiego społeczeństwa, ponieważ wspomniany

dziennikarz przeprowadza wywiady tylko z tymi, którzy powiedzą mu to, co chciałby

usłyszeć. Niewątpliwie przyjemnie jest rozmawiać o stosunkach rosyjsko-polskich z

Lilją Szewcową, Ilją Jaszynem, Władimirem Ryżkowem i innymi samozwańczymi

101

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

przedstawicielami „intelektu i sumienia narodu”. Jednak opinie tych ludzi, łagodnie

mówiąc, nie oddają w pełni tego, co sądzi całe społeczeństwo.

Jeżeli oficjalnie akredytowany dziennikarz orientuje się wyłącznie na nich, to

można takie działania porównać do szukania zguby pod latarnią, bo tam jest widno.

Moim zdaniem, taki uproszczony obraz nastrojów panujących wśród Rosjan jest

szkodliwy dla autentycznego rozwoju stosunków polsko-rosyjskich. Dezorientuje on

polskie społeczeństwo, a także w pewnym stopniu elity polityczne.

Dlatego postaram się w imieniu „złych Rosjan”odnieść się do polskich pretensji

i oczekiwań.

Poglądy Polaków na temat Rosjan często są obciążone różnymi mitami. Na

przykład o tym, że Rosjanie nie chcą przeprosić za Katyń, ponieważ rzekomo nie

wiedzą, kto jest winien rozstrzelania polskich oficerów w 1940 roku i nadal tkwią w

przekonaniu, że Polaków rozstrzelali hitlerowcy. A oficjalnie władze miałyby

tolerować taką sytuację. Początkowo ten mit był rozdmuchiwany w polskiej prasie,

potem przeniknął do rosyjskich wydawnictw prozachodnich, w końcu również do

naszych mediów prorządowych.

Otóż to nie jest prawda. Rosjanie o wszystkim wiedzą. Na przykład ja osobiście

pamiętam, jak Gorbaczow i Jaruzelski kładli kamień węgielny pod budowę pomnika

w Lesie Katyńskim – pomnika oficerów polskich rozstrzelanych przez NKWD, a nie

przez Niemców. Relacja z tego wydarzenia była emitowana przez centralny kanał

telewizyjny. A wydarzyło się to jeszcze przed rozpadem ZSRR.

Czy to była prywatna inicjatywa Gorbaczowa, jak mogliby przypuszczać polscy

prawicowcy? Nie. To było oficjalne stanowisko Rosji, od którego nie zdystansował

się żaden przywódca naszego państwa, nawet „imperialista” Putin.

Po katastrofie smoleńskiej w pierwszym kanale rosyjskiej telewizji z pompą był

wyświetlany film „Katyń” Andrzeja Wajdy stanowiący rzekomo moment

przełomowy w uznaniu winy przez Rosję. Jeśli się zastanowić, to takich

„przełomowych momentów” można zliczyć z dziesięć – od uznania winy przez

102

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Gorbaczowa, poprzez jelcynowskie przeprosiny itd., itp., po prezentację filmu

Wajdy. Mimo to problem istnieje. Stronie polskiej są potrzebne wciąż nowe i nowe

„przełomowe momenty”, rzekomo po to, by zamknąć wreszcie pewien rozdział w

historii i zacząć budować normalne stosunki z Rosją. A Rosja powinna prosić

Polaków o wybaczenie jak Achilles Zenona z Elei bezskutecznie starający się

dogonić żółwia.

Wróćmy jednak do filmu. Słyszymy, że teraz również „zwyczajni Rosjanie”

wiedzą, kto jest winien tragedii katyńskiej. Proszę wybaczyć, lecz zwyczajni

Rosjanie nie są takimi ignorantami za jakich ich uważają polscy politycy i

dziennikarze. Obywatele Rosji mający porządne radzieckie średnie i wyższe

wykształcenie, zahartowani doświadczeniem trzech pokoleń żyjących w okresie

ZSRR, stanowią większość w naszym kraju. I proszę mi wierzyć, nie tak łatwo

ulegają oni oficjalnej propagandzie.

Ale twórcy mitów nie poddają się. Pojawiają się publikacje o tym, że w Rosji są

historycy jakoby popierani przez władzę, którzy negują zbrodnię katyńską. Spróbuję i

te kwestię wyjaśnić.

To prawda. Są u nas tacy historycy. Ale, po pierwsze, ich poglądy mają oparcie

w braku zaufania naszego społeczeństwa do koniunkturalnej – nie waham się

powiedzieć – zdradzieckiej polityki Gorbaczowa, po drugie, ich zdanie jest wybitnie

prywatne i nie odzwierciedla stanowiska władz, po trzecie, takich historyków jest

naprawdę niewielu (ja osobiście znam tylko jednego – Jurija Muchina), a po czwarte,

ich opinie mają bardzo wąskie grono odbiorców – podejrzewam nawet, że jest ono

mniejsze niż grono stałych słuchaczy „Radia Maryja”.

Zastanówmy się. Czy w Polsce nie ma historyków tego pokroju? Czyż

Wieczorkiewicz nie snuł spekulacji historycznych na temat „Jak Hitler i Rydz-

Śmigły razem przyjmowaliby paradę na Placu Czerwonym?”. Nie wspominam już

niegodziwych publikacji o tym, jak w 1945 roku do Krakowa wdarli się pijani

żołnierze Koniewa. Na marginesie przypomnę, że pomnik marszałka, który uratował

103

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

miasto przed zburzeniem, został zdemontowany i oddany na złom. Na ten temat

strona rosyjska milczy wstydliwie, podłość tę przemilczały także liberalne media

rosyjskie lat 90-tych. Jednak naród rosyjski pamięta.

Z czym tak naprawdę nie mogą się pogodzić Rosjanie? Rosjanie nie godzą się

nie z pretensjami o Katyń, lecz z formułą pojednania, którą Polska próbuje narzucić.

„Proście nas o wybaczenie, my zaś w niczym nie zawiniliśmy, dlatego prosić o

wybaczenie nie będziemy”. O nie, także zawiniliście! Nie możemy się zgodzić na

nieustanne negowanie zarzutów przedstawianych przez naszą stronę. Wydaje się to

niepoważne i niekonsekwentne.

Można w tym miejscu przytoczyć historię śmierci głodowej tysięcy żołnierzy

radzieckich, którzy trafili do polskiej niewoli. Nie podlega dyskusji, że wtargnęli oni

do Waszego kraju jako agresorzy. I jeżeli nawet rosyjskie dane o 80 tys. są

zawyżone, to liczba 12-16 tys. podana przez stronę polską też jest olbrzymia.

Nawiasem mówiąc, porównywalna z katyńską. Czytałem w Waszych

wydawnictwach, że nie była możliwa poprawa trudnych warunków ich egzystencji z

powodu problemów państwowych tworzącej się Polski.

Mimo wszystko ludzie w niewoli nie powinni umierać z głodu. Ponosicie za to

winę. U Was były problemy tworzącego się państwa – u nas reżim totalitarny.

Reżimy totalitarne nie są precedensem w historii świata. Niestety totalitaryzm nie

ominął także Rosji. Ale najbardziej kuriozalne usprawiedliwienie śmierci żołnierzy

radzieckich i jednocześnie wyjaśnienie dlaczego Polska w odróżnieniu od Rosji nie

jest do niczego zobowiązana wobec Rosji przeczytałem niedawno w wywiadzie z

byłym polskim prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim.

Kwaśniewski przekonywał, że w odróżnieniu od śmierci głodowej naszych

żołnierzy, śmierć polskich oficerów była decyzją polityczną, dlatego, jego zdaniem,

Rosja za tę decyzję powinna ponieść odpowiedzialność polityczną. Polska zaś nie

ponosi odpowiedzialności politycznej za śmierć żołnierzy Armii Czerwonej. Jak to?

104

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

Decyzję polityczną w ZSRR podjęły konkretne osoby – Stalin i Beria, którzy od

dawna leżą w grobie, a kto zamorzył głodem naszych żołnierzy? Wychodzi na to, że

polskie społeczeństwo w osobach zaopatrzeniowców, strażników więziennych itp.,

przy cichej akceptacji polskich władz. Moim zdaniem ta sytuacja nie tylko nie

zdejmuje winy z Polski jak twierdzi Kwaśniewski, przeciwnie, jeszcze ją pogłębia.

Jeszcze kilka słów na temat polskiego i rosyjskiego społeczeństwa, dla

porównania. Wielu Waszych „Sybiraków” nie skarżyło się na wrogość ze strony

miejscowej ludności, wręcz przeciwnie, spotykało się z ciepłym przyjęciem i

wyrazami współczucia. I teraz proszę porównać ze stosunkiem Polaków do żołnierzy

Armii Czerwonej.

Poza tym w naszej narodowej mentalności nie ma tradycji stawiania zarzutów i

żądania przeprosin. Jeżeli nawet o nic Was nie oskarżamy, to nie dlatego, że nie

uważamy Was za winnych wobec nas, lecz dlatego, że za wszystkie nasze problemy i

nieszczęścia przywykliśmy winić samych siebie. Obca jest dla nas „moralność

Kalego” a proces historyczny postrzegamy przez pryzmat wyłącznie własnych

osiągnięć i niepowodzeń. Mentalność człowieka rosyjskiego wobec straty doskonale

wyraża cytat z Czechowa: „Umarła moja Staruszka... cóż, popłakałem z miesiąc i

wystarczy. A całe życie lamentować – Staruszka nie jest tego warta” (przekład mój).

Jeśli spojrzeć całościowo na stosunki międzynarodowe, to one właściwie nigdy

nie były idealne. Jest w nich i niegodziwość, i krew. Niestety, w relacjach

międzynarodowych to rzecz normalna, również w naszych czasach określanych

mianem „końca historii”.

Wróćmy jednak do katastrofy smoleńskiej.

O ile wiem,większość Polaków nie uważa Rosjan za winnych tej katastrofy.

Lecz mniejszość nie próżnuje. Urządza głośne akcje z gołosłownymi oskarżeniami, w

sposób dyletancki spekuluje danymi śledztwa. Czasem zachowuje się wręcz

bezceremonialnie, jak w przypadku umieszczenia tablicy na miejscu katastrofy. Była

to inicjatywa części rodzin ofiar. Tekstu tablicy nie tylko nie raczono uzgodnić z

105

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

władzami rosyjskimi, lecz nawet nie przetłumaczono na język rosyjski.

Szarogęszenie się w obcym domu bez pytania gospodarza wydaje się co najmniej

nieprzyzwoite.

Powinni o tym wiedzieć ci, którzy do tej pory snują marzenia o jagiellońskiej

doktrynie świętej misji Polski na „barbarzyńskim Wschodzie”. Dotychczas udało im

się zademonstrować jedynie własne barbarzyństwo i brak zasad. Nasze Ministerstwo

Spraw Zagranicznych dwukrotnie wysyłało pisma z prośbą o uzgodnienie tekstu na

tablicy, lecz strona polska je ignorowała. Prawdopodobnie zakładając, że Rosjanie w

atmosferze polskich podejrzeń nie będą zaostrzać dopiero co „znormalizowanych

stosunków”. Cieszę się, że władzom rosyjskim starczyło odwagi i woli, by

zdemontować wątpliwy napis na monumencie. Pozornie dobre stosunki nie są

potrzebne ani Rosji, ani Polsce. Przechodziliśmy już okres „bratniej przyjaźni” w

czasach PRL.

Władze polskie i rosyjskie wspólnie podjęły decyzję o budowie pomnika na

miejscu katastrofy. Zgoda. Ale powinien to być pomnik niewymierzony przeciwko

Rosji. Nie chciałbym, aby Kaczyński, który szczerze nienawidził Rosji, był w nim

postacią centralną. Nie chcę widzieć pomnika tego człowieka na naszej ziemi.

Pamiętam, jak to on właśnie, kiedy był prezydentem Warszawy, nazwał jeden z

warszawskich placów imieniem Dudajewa – przywódcy bandytów i terrorystów.

Poza tym przemówienie, jakie zamierzał wygłosić na uroczystościach katyńskich,

byłoby kolejnym policzkiem dla Rosjan.

W Polsce ciągle słychać hasła: „Żądamy prawdy o Smoleńsku!”, „rosyjscy

śledczy coś ukrywają”, „Śledztwo powinno mieć charakter międzynarodowy!". Jakiej

prawdy żądają? Domyślam się jakiej – śmierć polskiej delegacji jest wynikiem

zamierzonych działań Rosji. W związku z tym znowu trzeba rozpocząć epopeję

żądań przyznania się, pokajania się i kompensacji.

Moim zdaniem Rosja nie powinna iść na żadne ustępstwa, nie powinna potępiać

samej siebie, by zaspokoić życzenia pieniaczy i głupców. A cóż na to polscy

106

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

pragmatycy Tusk i Komorowski? Pod presją garstki staruszek i fanatyków ustąpili,

nie licząc się z głosującą na nich większością. Również przyłączyli się do chóru

oskarżycieli Rosji, mówiąc, że śledztwo idzie nie tak, że wina leży po stronie

rosyjskiej, choćby dlatego, że chodzi o Rosję, czyli z definicji kraj podejrzany.

Obawiam się, że nie wyjdzie im to na dobre. Dla „moherowych beretów” i tak nie

staną się „swoimi”, a głosy myślących wyborców mogą utracić.

Nie chciałbym, żeby Rosja szła na smyczy swoich odwiecznych wrogów i ciągle

się poniżała, kajała czy usprawiedliwiała. Boję się, że przekonaniom Kaczyńskiego i

jemu podobnych nie pomoże ani przekazanie wraku samolotu i czarnych skrzynek,

ani nawet międzynarodowe dochodzenie – to nie ma znaczenia. Nawet jeśli rezultaty

najbardziej niezależnych ekspertyz udowodnią winę strony polskiej, to te ekspertyzy

zostaną przez nich uznane za herezję, zaś osoby prowadzące śledztwo – za opłacone

przez Moskwę. Nie ma sensu dobijać się do zamkniętych drzwi.

I wreszcie parę słów o Rosji i krótkie podsumowanie.

Stanowisko Rosji również mi się nie podoba. Przyjmuje ona pasywną z

założenia pozycję obronną. A bierna obrona wcześniej czy później zostaje

przełamana – taka jest zasada.

Chciałbym tylko jednego. By Polacy zrozumieli, że pojednanie na ich

warunkach może skutkować tylko pogorszeniem stosunków polsko-rosyjskich.

Władze rosyjskie w osobie jakiegoś rosyjskiego Quislinga mogą przyjąć formułę

Kaczyńskiego: „uznanie winy-przeprosiny-kompensacje” – podobne przykłady

zdrady narodowej w Rosji nie należą do rzadkości. Wątpliwe, czy taka formuła

pojednania, nie mająca oparcia w społeczeństwie rosyjskim, okaże się trwała i

faktycznie przyniesie korzyści naszym krajom.

Z wyrazami szacunku dla polskich czytelników

Aleksander Czewieriew.

107

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

NA PROWINCJI

Rosyjska prowincja nie jest wcale tak zacofana, jak nam się wydaje, ale

faktycznie jest inaczej, jeśli porównać styl i poziom życia Moskwy czy innych

dużych miast do wsi. Chociaż i tak wiele już zmieniło się na lepsze. Urzeka siła

tamtejszej przyrody. Potężna tajga, po wyjściu z której dziwisz się, jakie europejskie

drzewa są małe! Nawet w Moskwie to widać. W parkach można obserwować, jaka

potężna musiała być tu puszcza, zanim zalano wszystko betonem. Drzewa, krzewy,

pagórki, strumyczki. Mieszkałem w bloku na szóstym piętrze, a drzewa pomiędzy

budynkami wznosiły się o wiele, wiele wyżej! Na takim zwykłym, dawnym

blokowisku. A Moskwiczanie chętnie i często wyjeżdżają za miasto. Normalną

sprawą jest przejechanie czterystu kilometrów na grzyby. Nikogo to nie dziwi. Inni

znowu, to już myśliwi, i te 600 kilometrów (przynajmniej) na wschód przemykają,

żeby zapolować. Tam w bardzo eleganckich ośrodkach, bazach myśliwskich można

również doskonale wypocząć, przygotowana jest świetnie cała infrastruktura. Bardzo

chętnie bywa tam towarzystwo z całego świata, najmniej jest Polaków. Nie wynika to

tylko z obaw przed odwiedzeniem Rosji, ale również z braku możliwości

finansowych. Szkoda, bo naprawdę warto!

Mojego przyjaciela, zapalonego motocyklistę, zaproszono kiedyś na zlot

motocyklowy w Kazaniu. Skorzystałem więc z okazji i zabrałem się z nim. Stolica

Tatarstanu od dawna mnie ciekawiła, ze względu na swą historię i bardzo piękne

ponoć położenie geograficzne. Potężny Samarski Zbiornik Wodny przy ujściu rzeki

Kazanki do Wołgi. Wielki ośrodek przemysłowy, uniwersytet i wspaniałe zabytki.

Wielokulturowość. Tu znajduje się słynna cudowna ikona Matki Boskiej Kazańskiej,

jak i wspaniałe meczety.

Miasto mnie poraziło swym ogromem. Ponad milion mieszkańców, potężne

zakłady przemysłowe, szerokie ulice, ogromne place, wspaniały park wodny, nie

108

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

wygląda to na rosyjskie zacofanie stepowe, tak głęboko tkwiące w głowach Polaków.

Zabytki robią wrażenie. Kreml całkowicie odrestaurowany. Wspaniały meczet

Mardzani, Sobory Pietropławowski i Błagowieszczeński, Cerkiew Pałacowa, Pałac

Gubernatora czy budynek uniwersytetu.

W 2005 roku oddano do użytku największy meczet w Rosji Kul Szarif i

uruchomiono metro.

Tych, którym zdaje się, że miejscowi motocykliści poruszają się na Iżach,

Mińskach czy Dnieprach, muszę rozczarować. Powitały nas takie maszyny, na jakie

wielu rodzimych fanów jednośladów raczej nigdy w życiu nie będzie stać.

Odbyliśmy wspaniałe „pokatuszki” po kazańskich arteriach, na każdym prawie

motorze sympatyczka na tylnym siedzeniu, bardzo często w bikini. O nich w

następnym artykule.

Trochę o fankach motocykli i motocyklistów Kazaniu.

Po przejażdżkach zasiadamy przy piwku i jedna ładna 24-letnia pasażerka

motocykla opowiada mi, jak to jest z tymi rycerzami szos. Używa ksywy

Klubicznaja. Wiem, że na tylnym miejscu siedzi się trochę niebezpiecznie, ale ona

już się przyzwyczaiła. To ich styl życia albo...? Oceńcie sami. Staram się dokładnie

przetłumaczyć jej słowa.

Pasażerka siedzi równo i prosto za plecami kierowcy. Jeśli kierowca przechyla

się w bok, pasażerka robi dokładnie to samo. Pomiędzy tyłkiem kierowcy a

podbrzuszem pasażerki powinna pozostawać niewielka wolna przestrzeń (na

początku) – dlatego że przy hamowaniu pasażerka gwałtownie przesuwa się do

przodu i jeśli tej wolnej przestrzeni nie będzie, to po kontakcie z bakiem u kierowcy

zmieni się głos.

Jedna ręka pasażerki obejmuje kierowcę w okolicach brzucha, drugą trzyma się

za oparcie. Jeśli oparcia nie ma, to też za brzuch. Nie za mocno ściskać, żeby nie

109

 

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

przyduszać kierowcy.

Oparcia należy trzymać się mocno i prawidłowo, tak żeby nie połamać

przypadkiem palców.

Podczas jazdy pasażerka patrzy na drogę jednym okiem i z jednej strony. I

uważa, żeby nie stukać swoim kaskiem o kask kierowcy. A drogę też powinna

obserwować, żeby mocniej się trzymać przy przejeździe po dziurach.

Przy przechylaniu się motocykla należy:

– pasażerka pochyla się w tę stronę, co motocykl

– pasażerka patrzy w tę stronę, z której słychać warkot silnika

– ziemia będzie przybliżać się do głowy pasażerki. Krzyczeć nie trzeba! Żeby

nie straszyć bardziej kierowcy, i tak się boi.

Jeśli ona nie pochyli się lub nie obróci głowy – BACH.

Jeśli wystraszy kierowcę – BACH.

Kolana pasażerki ściskają kierowcę delikatnie.

Wiercić się i wyginać w różne strony nie wolno!

Kiwać się w przód i w tył też nie wolno! Każde kiwnięcie wpływa na tor jazdy

motocykla, utrata równowagi – BACH.

Denerwować też nie wolno!

Jeśli pasażerka kończy (a bywa tak), to powinna wyprostować plecy, podbrzusze

przycisnąć mocno do siedzenia. Nogami można ścisnąć kierowcę. Najważniejsze to

nie kręcić się, dlatego że denerwować nie można. A kręcić się to denerwować

kierowcę. A tego nie wolno, bo wtedy – BACH!!!

I najważniejsze!!! Każda pasażerka powinna znać reguły. Wsiadła – dała.

Dlatego kończyć na motocyklu wcale nie trzeba. Można kończyć z motocyklistą.

Do tego trzeba pamiętać:

– jeździć tylko z płcią przeciwną

– wsiadła – dała.

110

 

000000.jpg

000017.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

111

 

000011.jpg

Miłosz Skrzyński: Okiem eko przewodnika: Rosja i Ukraina RW2010

112

 

 

Document Outline

 

 




Сконвертировано и опубликовано на http://SamoLit.com

Рейтинг@Mail.ru